Może i gwałtownie ten sen nie przyszedł, ale na pewno poszedł sobie własnie w niekulturalny i chamski wręcz sposób. Piąta rano. Piekło szatani! A tu miałam się wyspać!!No i tyle z wysypiania się. Bałam się czy zaśpię czy jak? Fakt, że sen odszedł z bólu. Bólu brzucha oczywiście, bo jak na „szczęśliwy zbieg okoliczności” i „regułę przekory” przystało oczywiście teraz a nie kiedy indziej musiały zacząć się „te” dni. Czemu zawsze na wyjazdach???... lekko zwinięta w precelek zaparzyłam sobie herbaty i napuściłam wody do wanny. Kąpiel o świcie z herbatą zaprawioną miodem i cytryną była cudowną rekompensatą. Do pełni szczęścia zabrakło trochę gorącej wody do wanny i była tylko ciepła a nie gorąca… No ale nikt ani nic nie jest doskonałe! Dość szybko minął czas i już stoję pod busem do Cieszyna. Tu znów – a nawet tym bardziej – postanowiłam wykorzystać wybieg z kolegą i plecakiem, coby kierowca vana nie wyrzucił mnie. Na szczęście wszystko się zmieściło i ruszyliśmy. Cieszyn o poranku, o 9 rano w sumie jest piękny i słoneczny. Tak pełen optymizmu że aż ciężko nie być równie optymistycznym. Kolejna pomoc w postaci auta prowadzonego przez Pavla pomaga mi w dotarciu do miejsca spotkania grupy. Odwiedzamy jeszcze tylko Monikę – dziewczynę Pavla i moją koleżankę. Niestety odwiedzamy ją w szpitalu, gdzie zamieszkała chwilowo po złamaniu sobie ręki w łokciu. Jest jednak uśmiechnięta i lekko nafaszerowana medykamentami. Do kompletu Pavel chodzi o kulach bo ma złamaną nogę w kostce. Dobrana z nich para, nieprawdaż?
Frydek Mistek to już Czechy. Wspaniale znow słyszeć mowę, która zawsze powoduje, że uśmiech sam pojawia się na twarzy i nie chce zniknąć za bardzo. Pomagam pakować i kompletować sprzęt na wyjazd. Pavel jest jednym z instruktorów i opiekunów wyjazdowych. A ja mam – na szczęście – zdrowe nogi i wiele rzeczy mi łatwiej zrobić. Szczególnie biegać z bagażami po schodach. Ludzie powoli się zjeżdżają. Sprzęt i bagaże znikają systematycznie w czeluściach bagażników oraz przyczepy. Około 17.00 w końcu wyruszamy. Fantastycznie. Wśród uczestników panuje radosne podniecenie i takie silne, widoczne w każdym niemal ruchu i spojrzeniu oczekiwanie. Oto ruszamy ku wielkiej przygodzie! Oto jedziemy spełniać swój sen o lataniu. Choć sny podobne, każdy ma jednak swój – trochę inny. Każdy chyba jedzie trochę odnaleźć siebie. Każdy jedzie też trochę pokonać siebie. Ale też każdy jedzie po wolność jaką daje lot swobodny na skrzydłach. Ja na pewno po to jadę! Za oknem vana powoli zapada zmrok. Słońce zapadało ogromne i pomarańczowe. Piękne. Zaraz trzeba będzie układać się do snu aby choć w aucie odespać ostatnie noce… Oto nadchodzą cudowne dni! … oto nadchodzi radość z nieograniczonej przestrzeni i poczucia wolności którego nie da się porównać z niczym innym… oto nadchodzą loty nad zboczami gór i dolinami włoskiego Bassano. Mekki paralotniowej w Europie. Sen nie nadchodzi…