Geoblog.pl    keyla    Podróże    Jesienna pogoń za latem...    Rytm latania
Zwiń mapę
2012
23
paź

Rytm latania

 
Włochy
Włochy, Borso del Grappa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1084 km
 
Wszystkie dni wyglądają w sumie podobnie. Ale nie znaczy to w najmniejszym nawet stopniu, że jest nudno!
Poranki spędzane na przygotowaniach, wyjazdy na startowisko i oczekiwanie... pogoda nie zmienia się za bardzo. Inwersja trochę mniejsza dzięki czemu widoczność się poprawiła. Ale termika nadal wystarczająca do utrzymania się w powietrzu jedynie. I tak wdzięczna jestem losowi, że choć tyle się udaje! Można latać... można ćwiczyć technikę kręcenia kominów, przetrzymywania słabszych noszeń i wygrzebywania się z parteru... Udaje mi się z wysokości 200m wgramolić spowrotem nad stok, na 700-800, a nawet 900m... to wspaniała dydaktyka! Drugiego dnia oswoiłam się z tłokiem i latało się prościej.

Każdego dnia towarzyszyła mi ta sama ekscytacja i radość. Oto jedziemy na startowisko. Wygrzewając się w cieple tutejszego słońca myślami już byłam w powietrzu. Odtwarzałam ruchy i przypominałam sobie jakie informacje przekazuje mi skrzydło. Spokojniak pomógł mi wyregulować uprząż - teraz czuję wszystko. To nawet nieznośne, ale pomocne. Każdy spadek naprężenia powierzchni czuję i mogę zareagować tak, żeby nie dopuścić do utraty sił nośnych na którejkolwiek części powierzchni. Oczywiście - nie zawsz się udaje i powietrze raczy mnie kuksańcami, szturchnięciami, a czasem nawet nieprzyjemnym kopniakiem... Trudno - taka jego uroda:) Ale radości jaką daje lot nie jest w stanie nic zepsuć - myślę, że te poszturchiwania to nawet niezbędny element tworzący tą radość. Duma, gdy uda się gada wyczuć na czas i nie dopuścić do tego, ulga, gdy już skrzydło znów pracuje normalnie... a przede wszystkim poczucie nieskrępowania towarzyszące każdorazowo. Niestety - warunki są na tyle wymagające, że o robieniu zdjęć w sumie w powietrzu zapominam. Dwa zdjęcia jednego dnia i może ze trzy innego... Dżeju stara się robić zdjęcia, skutkiem czego ląduje dużo szybciej. Ja opieram się pokusie i koncentruję się na locie. A wymagający to osobnik. Od momentu startu aż do wylądowania. Trzeba wyważać każdy swój ruch i starać się przewidzieć co będzie za chwilę. Myśli zawężają się do jednego: utrzymać się jak najdłużej. To trochę jak gra w szachy. Wiedząc co nastąpi trzeba wyprzedzić ruch przeciwnika. Widząc ukształtowanie terenu wiedzieć, gdzie powietrze będzie nas wynosić, a gdzie dusić. Nie jestem w tym biegła, ale powoli się uczę. I jest to niesamowita nauka.

Lot daje wytchnienie. Myśli skupione na jednym nie rozpraszają się na co innego. Kłopoty, problemy i smutki zostają na glebie, Dokładnie w momencie oderwania buta od ziemi to wszystko znika. Choć na tą chwilę, czasem nawet przyjemnie długą, znika wyparte przez bezmiar przestrzeni. Niesamowite i oczyszczające doznanie!

Od niedzieli przenieśliśmy się na inne startowisko. Cima. To najwyższe lokalne startowisko, na którym różnica do miejsca lądowania do 1350m. ponad kilometr wyżej. Cima jest też jednym z piękniejszych miejsc jakie w życiu widziałam. I co ciekawe, tu już jesień wyraźnie wymalowała świat swoimi barwami. Jasne, wystające niczym kości spod zielonej skóry, skały niesamowicie kontrastują z ognistymi drzewami i wciąż soczyście zieloną trawą. Teren pofalowany, ściety od południa ostrym stokiem urwiska... także poznaczonego wystającymi kośćmi skał. Piękno zapiera mi dech. Wieloplanowość tego co widzę przyprawia o zawrót głowy. Z przymkniętymi powiekami wyobrażam sobie, jak w pogodny dzień, będąc bardzo wysoko musi to wyglądać, gdy do tego co widzę dojdzie jeszcze bardzo odległe pasmo pokrytych śniegiem Alp...

Jednostajność rytmu przejawia się nie tylko w porankach i startach. Zauważalna jest też w popołudniach. Najpierw najczęściej ląduje Andrzej. Potem dowolna konfiguracja chłopaków. Mi jakimś psim swędem, wynikającym zapewnie ze skrzydła prawie niedoważonego, udaje się długo pozostawać w powietrzu i niejako ląduję już na gotowe, jako ostatnia lub jedna z ostatnich. Sprawia mi to - nie ukrywam - sporą radość. Chłopaki w międzyczasie zwożą auta z góry i organizują się na powrót do namiotów. Ja tylko szybko się pakuję i z moim nieiwelkim plecakiem dosiadam tam, gdzie wolne miejsce. Wieczory - wspólne kolacje i długie rozmowy, często z kubeczkiem wina lub herbaty... Mimo, że gonimy lato, to jednak noce już jesienne... w poniedziałek pojechal Sabina ze Spokojniakiem, Szafrankiem i Krzyśkiem. Szkoda. Zostaliśmy w dwa auta razem ze Szczecinem. Ja i moich pięciu muszkieterów.

Szybko przywykam do rytmu latania... Zadziwiające... aż nie chce się wierzyć, że już jutro pora wracać do domu
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (73)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
ernixon
ernixon - 2014-11-21 16:15
Niesamowity, opis czym jest dla Ciebie latanie. Czytam ten fragment już 10ty raz i za każdym razem się tak samo uśmiecham i podziwiam Twój kunszt słowa.

Btw. fajny fotoblog - tak trzymać!
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017