Geoblog.pl    keyla    Podróże    Jesienna pogoń za latem...    Pożegnanie
Zwiń mapę
2012
24
paź

Pożegnanie

 
Włochy
Włochy, Borso del Grappa
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1084 km
 
Poranek. Wiem, że ostatni. Ostatnie tu śniadanie, herbata z miodem w metalowym kubeczku w serduszka, ostatnie godziny w słońcu pozwalającym na szaleństwo chodzenia w sandałach i koszulce na ramiączkach w drugiej połowie października. Szczecin wyjeżdża nie żegnając się z górą. Z nami i owszem. My postanowiliśmy nie wyjeżdżać z Bassano w angielskim stylu.
W południe wszystko gotowe, spakowane i czeka w namiocie. My za to pakujemy się do auta i jedziemy znów na Cimę. Andrzej postanowił dziś zrobić nam prezent i być tylko kierowcą. Możemy startować i nie martwić się o auto. Widoki jak zwykle zapierają dech, ale tym razem zapadają głębiej. Przecież widzę je po raz ostatni. No, mam nadzieję, że nie po raz ostatni w życiu, ale nie prędko znów je ujrzę...

Czekamy. Jak co dzień siadamy na trawie, obserwujemy niebo, chmury, kierunek wiatru i zachowanie innych pilotów. Wspominam sobie pierwszy, niepewny dzień gdy tłum mnie tak bardzo przerażał. Pamiętam też następne dni, gdy uczyłam się rozpoznawać moich muszkieterów w powietrzu i wiedzieć gdzie kto jest. Nie zawsze się udawało. Uśmiecham się do wspomnień krążenia kominów z Mikołajem czy ze Spokojniakiem. To naprawdę fajne windować się do góry z kimś kogo się zna. Przed oczami staje mi też bardzo nowoczesna i zwinna lotnia, która dołączyła do mnie, krążąc szerzej ale też razem ze mną. Przymykam oczy przypominając sobie krzyk sokoła dobiegający gdzieś z doliny nad którą krążyłam... jego sylwetkę, gdy znalazł się tuż obok mnie... tak, że mogłam policzyć pióra na jego grzbiecie... spojrzenie jego bystrych oczu i zamierzony lot razem ze mną... jego znudzenie tak dużym i zbyt statecznym stowrzeniem jak ja i zwinne odejście głębiej w dolinę... kolejny krzyk w mglistym powietrzu... I ten sam sokół spotykany co dzień nad "naszą" doliną... to jedno z piękniejszych doznań... być w powietrzu obok ptaka... niesamowicie poruszające...

Tyle wspomnień... blask słońca przebijającego się przez chmury, mój wlot w chmurę i biel gubiąca moją orientację w przestrzeni w kilka zaledwie sekund, pokrzykiwanie do siebie z chłopakami gdy leci się obok, radość na lądowisku że się udało! i że grupą można będzie zjeść kolację... smak chłodnego wina cierpko obmywającego podniebienie... zapach wygrzanej w słońcu trawy i donośne cykanie świerszczy... Te opowieści chłopaków o innych wyjazdach i radosne oczekiwanie na startowisku...

Wymieniać mogłabym jeszcze pewnie długo, ale czas już. Czas ostatni raz oderwać się od ziemi i polatać... Oddycham miarowo i spokojnie. To nic, że to pożegnanie. Przecież jeszcze tu przyjadę! spoglądam na skrzydło za mną, poprawiam się i zaczynam biec. Szybko i sprawnie skrzydło wstaje nad głowę, kontroluję je spojrzeniem i po trzech kolejnych krokach jestem już w powietrzu... Czuję jak ono mnie zachłannie porywa i pochłania. Pozwalam mu na to z radością! Cieszę się każdą chwilą tego ostatniego lotu. Może przez tą melancholię która wypełnia ukradkiem ciało i umysł, wszystko czuję dogłębniej i intensywniej?... balans ciałem w uprzęży, każdy ruch skrzydła i momenty, w których wchodzę w noszenia... wszystko to tak pełne i wyraźne... i dające tyle energii...

Moje radio rozładowało się do imentu zaraz po starcie. Zatem w eterze cisza. Błoga i pozwalająca na bycie sam na sam z powietrzem. Cudowne uczucie i cudowny dźwięk...cisza w powietrzu ma trochę w sobie z ciszy na lodowcach... szeptem zakrada się do ucha i nuci cicho piękne pieśni...

Udaje mi się długo utrzymać wysokość ponad 1000m. Lecę w związku z tym trochę inaczej niż wcześniej i to daje dodatkowy zastrzyk radości. W pewnym momencie zastanawiam się nawet, czy nie polecieć na górę obok... i już, już... prawie... ale dostrzegam zarys znajomy skrzydła bardzo nisko pode mną... Mikołaj... nie możliwe! Smok już w parterze? co zatem robię ja tu, tak wysoko? obserwuję kątem oka czy uda mu się wgramolić po grani spowrotem.... jednak nie... postanawiam polatać jeszcze chwilę i absolutnie nie lecieć na tą samą górę:) Patrzę na czas. Już późno. Jeśli mamy jeszcze dziś zjeść obiad, zapakować auto i jechać to trzeba na lądowisko. Z pewnym ociąganiem odrywam się od komina i zmierzam ku lądowisku. Godzina. To też bardzo ale to bardzo przyjemne pożegnanie... Lądowanie ostatecznie wycisza emocje i tylko odrobina smutku która wyciekła, rozlewa się cichcem gdzieś w środku... Nic to... jeszcze tyle lotów przede mną...tylko jak wrócić teraz do zwykłej codzienności bez bycia w powietrzu? Jeszcze z tej perspektywy wydaje mi się to niemożliwe... robimy z chłopakami pamiątkowe zdjęcie na lądowisku - nawet Kazimierz i Krówka łapią się na fotkę! w końcu dzielnie ze mną latają za każdym razem!

Po obiedzie wyjazd i cudownie odnaleziona winiarnia... przypadkiem i całkowitym zbiegiem okoliczności... dwadzieścia gatunków win w kranikach, do których można podejść z kubeczkiem od pana właściciela i każdego wina spróbować... jakby tak zaliczyć każdy kranik to odlot murowany... Ja skupiam się na szczepie cabernet i mam i tak kilka kraników do przetestowania... ostatecznie trzy litry wina lądują w moim bagażu, a ja jestem dziwnie wesoła i wyluzowana:) Wspaniale! Około godziny osiemnastej wyruszamy ostatecznie do domu. Ciekawe, czy i w drodze powrotnej będziemy mieć jakieś przygody dzikie i niespodziewane? Mam jednak cichą nadzieję, że nie...

Nostalgia znów swędzi pod skórą i odwraca wzrok ku górom, pozostawianym coraz dalej za naszymi plecami... zapada powoli zmierzch...

Do zobaczenia...
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (15)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017