Dzień polski nadal… Do ambasady po sutym śniadanku w miłej niemal domowej atmosferze, dotarliśmy po 11… byłam trochę zła, że nie zorganizowaliśmy się lepiej i obawiałam się, że nie wystawią wizy i że wszystko przepadło (tak, trochę taki defetyzm i czarnowidztwo). Ale i tak wszystko skończyło się pomyślnie i pani powiedziała żeby o 16:30 po wizę przyjechać. Tak, teraz może pojawić się pytanie po co wiza z ambasady skoro można przez internet lub na granicy… Owszem, ale jeśli twój paszport jest ważny krócej niż 6 miesięcy od momenty wjazdu to potrzebujesz specjalnej jednorazowej wizy kosztującej 3x więcej niż normalnie… i taką też wizę musiał wyrobić sobie Seweryn. Życie, życia nie oszukasz… A przygoda ma swoje plany przecież!
Mamy 5 godzin czasu. Spotykamy się z sewerynową siostrą i postanawiamy wybrać się na taras widokowy Pałacu Kultury i Nauki. Po dotarciu do wind zostajemy odesłani do kas. W kasach okazuje się, że wjazd windą na 30 piętro to koszt 18zł dla dorosłego, 12zł ze zniżką, a 10zł od osoby dla grup zorganizowanych powyżej 10 osób. Nas jest troje, więc trochę nam brakuje. Ale ale… W tym samym momencie, gdy przemyśleniom oddajemy się intensywnym, wchodzi do pomieszczenia kasowego trzyosobowa grupa. Zagajeni przez nas wykazują daleko posunięte zainteresowanie pomysłem. Brakuje nam już tylko czterech osób. Te dochodzą niemal natychmiast, potem kolejni… Duch w narodzie ogromny i chęć połączenia się w jak najbardziej zorganizowaną i zżytą nawet ze sobą grupę jest potężna! Ostatecznie zostaję oficjalnie przewodnikiem wycieczki, ludzie dają mi składkowo pieniądze na bilety i zakupuję w kasie długi niczym papier toaletowy wydruk na 14 biletów. Profesjonalnie – jakbym nic innego w życiu nie robiła – oddzieram bileciki i rozdaję wycieczkowiczom, po czym wszyscy karnie idą za mną do wind. Zanim tam jednak dotrzemy, staję przy biurku pani sprawdzającej bileciki i równie profesjonalnie jak poprzednio sprawdzam, czy moje stadko jest w komplecie, przeliczam ich i zagaduję. Oni odpowiadają. Wszyscy bawimy się dobrze w tej przedziwnej sytuacji. Pod windowymi drzwiami rozdzielamy się na kilka maszyn i spotykamy znów u góry. Taka przygoda jakoś jednoczy ludzi, nie ma obaw o poproszenie o zrobienie zdjęć z rodziną czy przyjaciółmi. Są wymienianie uśmiechy i krótkie niezobowiązujące zdania. Jest miło. Grupa ma relaks… Po tak przyjemnej przygodzie zostaje już tylko pójść na deser lodowy do Złotych Tarasów (uch uch, jak ja nie lubię galerii handlowych!) no i czas wrócić po auto i udać się do przemiłej ambasady tureckiej po wizę. I tu znów nasza Podróż pokazuje nam jak bardzo potrafi nas zaskoczyć. Poznajemy przemiłego Bilala, który mieszka w Gdańsku i szuka tam pracy. Ale chwilowo spotykam się akurat dziś akurat tu i gdybyśmy wyjechali wcześniej to byśmy się nie spotkali. I wcześniej też pani w ambasadzie byłaby bardziej zapracowana i nie wyrobiłaby tej wizy w jeden dzień. Ale się poukładało właściwie i dziś jest dziś! Bilal opowiada trochę o Turcji i o podróżowaniu tam, daje swój namiar i prosi, żeby napisać do niego co chcemy zobaczyć to nam zrobi mały plan wycieczki. Daje kilka dobry wskazówek i porad. Może po powrocie uda się spotkać w Gdańsku? Kto wie? Najważniejsze, o czym chcę napisać, to znów wrażenie, że Podróż nadal prowadzi nas, a nie my Ją. To ciekawe i takie dobre doświadczenie. Dobrze mi z wyjazdem i dobrze mi, z tym, że to się po trochu dzieje samo… Jestem tylko częścią pewnej całości, a nie kreatorem tejże całości. To dobre jest. Uspokajające. Pozwala oddać się i poddać temu, co kolejny dzień przyniesie i likwiduje swoiste napięcie gdy za wszelką cenę chcemy zrobić to na co się uparliśmy. A tak – spokój i relaks. Tak zwany luzik w ramionkach…
Dotarliśmy około 21:00 do Katowic. Dziś już tylko czas na spanie, na ostatni wieczór w Polsce. Rozmowy z rodziną a potem zakopanie się w kołdrę i spać… Jutro pobudka przed siódmą… Jutro tak naprawdę i na dobre zacznie się nasza przygoda…