Geoblog.pl    keyla    Podróże    Cztery ręce, cztery nogi, cztery kółka i … dwa tygodnie!    Dzień w podróży dalszej, acz przyjemniejszej
Zwiń mapę
2014
22
lut

Dzień w podróży dalszej, acz przyjemniejszej

 
Turcja
Turcja, Yazıkınık
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2579 km
 
Pobudka była przyjemna. Może dlatego, że wrzuciłam sobie telefon do śpiwora, żeby nie zmarzł i nie rozładował się, skutkiem czego przycisnęłam go gdzieś jakoś i nie zadzwonił budzik? Spaliśmy zatem gdzieś do 7 naszego czasu… Szakale rano już nie wyły. Zimno było za to jak w psiarni. Spakowaliśmy się w miarę sprawnie i przystąpiliśmy do śniadania. Pyszności zakupione w sklepiku okazały się naprawdę pysznościami! Zajadamy pyszny ekmek (chleb znaczy się) z przepyszną pastą z papryki, ziół, orzechów i czegoś tam jeszcze, do tego ciemne oliwki i pyszny pajnir (czyli ser). Do tego, żeby było w stylu kuchni fusion jest zwykła polska herbata z polskim pysznym miodem rzepakowym prosto z Warmii. W końcu ruszamy dalej, co mnie bardzo cieszy, bo mam szansę się rozgrzać w aucie. Dziś za kółkiem Seweryn. Ja mam relaks i czas na zdjęcia! Próbujemy dojechać do skalistego w tym regionie wybrzeża Morza Czarnego, co niestety kończy się fiaskiem. Trudno. Mleczny opar nie zachęca do wielkiej determinacji, zatem uciekamy bardziej na południe. Wybór po przemyśleniach pada na Kapadocję. O niej myślałam od samego początku. Zatem żegnajcie chłodne mgliste wybrzeża niegościnnego zimową porą Morza Czarnego, witaj centralna Turcjo! Obawiam się trochę jakości dróg. Do pokonania wiele kilometrów i jeśli drogi będą tak kręte i męczące jak wczoraj to marne szanse… Jednak po opuszczeniu terenów górskich przyległych do wybrzeża, moje obawy okazują się zbyteczne. Owszem, bywa pod górkę lub z górki, owszem, bywają serpentyny… Ale słowo „bywają” jest tu kluczowe. Niedogodności są ciekawą odmianą zaledwie pomiędzy prostymi i szerokimi tureckimi drogami biegnącymi w kierunku na Kirikkale. Oboje jesteśmy od ogromnym wrażeniem stanu tutejszych dróg. Jeździmy głównie krajówkami lub mniejszymi nawet. Krajówki niemal na całej długości są już dwupasmowe, z dwoma, czasem i trzema pasami w każdą ze stron. Szerokie pobocza, nowe lub niezbyt zużyte nawierzchnie. Jedzie się szybko i bez nerwów. Tylko w miastach czasem jest węziej. Ale też nie zawsze. W sumie nie dzieje się zbyt wiele dzisiejszego dnia. Po prostu spokojnie jedziemy. Znaczy się – Seweryn spokojnie jedzie, a ja co chwilę szaleję bo robię zdjęcia przez szybę lub zmuszając nieszczęsnego kierowcę do zatrzymywania się. Ciekawa przygoda dopada nas w Karabuk, gdzie niestety musimy zatankować. Niestety, bo paliwo kosztuje około 9zł za litr. Bolesne… Zajeżdżamy na jedną stację i okazuje się, że tu naszych kart nie widzą ichnie czytniki. Uch, czyżby kłopoty na horyzoncie? Docieramy do kolejnej stacji (Turkey Petro) i tu okazuje się, że już jak próbuję wysiąść to pan otwiera mi drzwi, drugi zaczyna myć szyby, trzeci odkręca korek do wlewu i patrzy pytająco. Szczęśliwie ten, co otwierał mi drzwi mówi po angielsku trochę. Tłumaczymy, że musimy jakoś sprawdzić, czy nasze karty będą w stanie tu działać. „Okiej, okiej, maj friend, noł łory!”… Okazuje się, że szczęśliwie moja karta zostaje zauważona przez ich system, chociaż minusem jest to, że Sewerynowa nie jest. Pan anglojęzyczny daje mi w prezencie ściereczkę reklamową ich stacji, a potem proponuje herbatę! Rozpływam się w zachwyconą kałużę szczęścia. Cała stacja angażuje się w rozmowy z nami i biedak anglojęzyczny musi tłumaczyć. Nawet pani kasjerka wyszła na tą okazję ze sklepu i robi sobie z nami zdjęcie. Zdumiewające. Przecież to dość uczęszczana trasa turystyczna. Ale jest miło. Herbatka smakuje wybornie, i najpiękniejsze jest to, że dostaliśmy ją po prostu od serca. Z radości. Pan opowiada, że pobliskie tereny były kiedyś dostawcą szafranu. Ot i moja zagadka rozwiązała się sama – bo pobliska miejscowość nazywałam się Safranbolu i zastanowiło mnie to, czy ma to faktycznie związek z szafranem. Ma, oczywiście, że ma. Ruszamy dalej żegnani radośnie przez obsługę stacyjną. Jestem rozanielona. Seweryn takoż. Nie chodzi nawet o traktowanie nas jak ludzi z innej planety. Dobro… dobro bijące od pana anglojęzycznego i jego szczera radość, że może z nami porozmawiać były rozbrajające. Ciekawe… może teraz czeka go awans?
Krajobraz zmienia się stopniowo. Nie diametralnie, ale po trochu. Czasem znów na chwilę przypomina ten znad morza, ale już tylko na chwilę. Gęstym liściastym lasom w terenach górskich odpowiadać zaczynają iglaste. Potem pagórki coraz rzadziej pokrywają się ciasno rosnącymi drzewami. Potem otwierają się przed nami rozległe równiny usłane od czasu do czasu pagórkiem lub pofalowane jak atłas na delikatnym wietrze… Kolory tutejszej ziemi zadziwiają. Chwilami brąz przechodzi w niemal czerń, aby zaraz potem przez czerwień dotrzeć do niemal żółtego… Otoczenie nieubłaganie zamienia się w bardziej pustynny… Jestem zachwycona…
Dziś obiad liofilizowany. W pobliżu miejscowości o przemiłej nazwie Kalecik. Oczywiście u przejeżdżających lokalesów wzbudzamy sporą sensację, ale nikt nas nie nagabuje. Tylko kiwaja ręką lub trąbią na pozdrowienie. Nauczyliśmy się już rozróżniać mowę klaksonów. Słychać wyraźnie keidy jest używany z agresją jako wyraz nagany, złości czy poganiania, a kiedy staje się po prostu formą pozdrowienia, pożegnania czy przywitania. Zdumiewające. Ale wracając do nieszczęsnego dania liofilizowanego. Stosuję się do instrukcji i zamiast pasty z sosem bolognese mamy zupę pomidorową. Ostatnio wlałam tyle ile trzeba do ziemniaków (na wyjeździe do Bassano na latanie) i było za mało… trzeba chyba wyczuć do jakich potraw ile naddać albo ująć.
Wygląda na to, że do Kirikkale dotrzemy dość wcześnie. Zatem zapada decyzja, że jedziemy dalej. Żeby jak najszybciej dotrzeć do Kapadocji i móc tam spędzić jak najwięcej czasu. Wybieram w miarę płaski i niezalesiony według mapy teren z jeziorem. Nawet spory kawałek za miastem, które początkowo było celem na dziś. Tam spróbujemy się rozbić na noc. Docieramy tam po ciemku i nijakiego jeziora nie widać. Może rano zaskoczy nas jego bliskość? Próbuję robić jakieś zdjęcia gwiazd – jest ich tak niesamowicie wiele… widać nawet te najdalsze, najsłabiej świecące… Za to teren jest doskonale płaski i w swoisty sposób miękki, więc rozbicie namiotu a potem położenie się spać jest zdumiewająco przyjemne. Pada mi bateria w laptopie… dobrze, że choć zdjęcia zdążyłam z jednej karty zgrać! Na dobranoc mamy bułgarskie wino od Bogusi. Pyszne. Zawiewa mi chłodem ale przecież to niemożliwe – bo śpiwór ciepły!... Zasypiam, choć sen jest płytki i niemal całą noc mam wrażenie, że nie śpię tylko próbuję zasnąć…

Z ciekawostek: Seweryn dziś „zaliczył” dwa nowe gatunki: kurchannika oraz wróbla skalnego… I dobrze!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017