Geoblog.pl    keyla    Podróże    Cztery ręce, cztery nogi, cztery kółka i … dwa tygodnie!    Opatrzność czuwa!
Zwiń mapę
2014
25
lut

Opatrzność czuwa!

 
Turcja
Turcja, Kumköy
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 3261 km
 
Muszę coraz dłużej się zastanawiać jaki dziś dzień tygodnia. Sprawdzać w kalendarzu i się pilnować. W podróży tak łatwo się zatracić i stracić poczucie czasu… Niektórym zdarza się to na tyle intensywnie, że potrafią wrócić z takiej podróży miesiąc, dwa czy ileś tam później niż było to zaplanowane… My szczęśliwie/nieszczęśliwie na takie zatracenie pozwolić sobie nie możemy. Może kiedyś…

Spałam tym razem doskonale, bo zaopatrzyłam się w skarpetki oraz z założenia nie ściągnęłam polara. Było mi ciepło i przyjemnie. Nad ranem obudził mnie jednostajny szum. Acha, czyli pada. Usnęłam niemal natychmiast z powrotem. Budziłam się jeszcze może ze dwa, trzy razy. Za każdym jednak dochodziłam do wniosku, że skoro pada to trzeba to przespać. Jednak nie dało się. Lało i lało, jakby przestać nie mogło. Zimno, ale znośnie. W końcu trzeba było wygrzebać się i wówczas okazało się, że wokół namiotu mamy trochę śniegu. Zatem nie tylko deszcz nam dopisał w nocy. I w sumie nie jest zbyt ciepło, skoro nie chce toto się roztopić tak ot. Okolica noclegowa bardzo przyjemna. W otoczeniu karłowatych dębów. Zjadamy w szampańskich nastrojach śniadanie. Szampańskich, bo jak na nasze nieme wewnętrzne błagania przestało padać. Uf… Dopiero dopijając herbatkę poczuliśmy mrowienie i miny nam lekko zrzedły. Koło. Koło w aucie. Prawe przednie. Sflaczałe. O do stu piorunów związanych konopnym sznurkiem! Przecież jesteśmy w środku niczego! Kilkanaście kilometrów od jakiejkolwiek cywilizacji. Najbliżej, acz niezbyt po drodze jest tama. Ale na cóż nam tama i ciężki sprzęt ją obsługujący? Oczywiście – jedyna rzecz jakiej zapomniałam przed wyjazdem sprawdzić… Zapasówka – jej stan i stan kosza i windy która ten kosz obsługuje. Klucz i lewarek mam. Wiem, że koło też zapasowe jest. Ale na diabła nie mam pojęcia w jakim stanie. A jak bez powietrza? Szlag by trafił – naprawdę jedyna rzecz o której w aucie przed wyjazdem zapomniałam. Oczywiście śruba spuszczająca kosz jest zapieczona i nie chce się ruszyć. No i cóż teraz… Po drodze, w pobliżu której spaliśmy nic całą noc i poranek nie przejechało. Ale cóż to? Czyżby stał się cud? Właśnie widzę telepiący się po niej rozklekotany stary busik. Biegnę ile sił w nogach, machając rękoma. Uch, chyba nie zauważyli… pojechali dalej… Ale nie! Oto widzę zapalone światła hamulca i włącza się lampka od wstecznego. „Salam” wołam podbiegając i mówię „oto (auto) – problem… help” W busiku znajduje się trzech mężczyzn. Zawracają i podjeżdżają do naszej cytrynki. Już wiem, że nie dadzą nam zginąć! Pokazujemy im koło i sprzęt. Próbujemy wytłumaczyć, że śruba nie chce się przekręcić. Ale bądź tu mądry człecze jak nie znasz języka tureckiego, a oni oczywiście ani angielskiego, ani niemieckiego ani polskiego oczywiście. Ale jakoś powolutku się komunikujemy. W końcu sami próbują kręcić śrubę, orientują się, że nie działa, po czym mocą swoich i naszych narzędzi, niezastąpionego WD40 i pomysłowości otwierają kosz i wyłuskują z niego oponę. Szczęśliwie jest napompowana, w całkiem dobrym stanie i jest pełnowymiarowa z napisem „120km/h max”. Jest nieźle. Nasz lewarek grzęźnie w miękkiej glebie, ale panowie uparcie nie chcą na twarde przestawić auta, tylko podkładają coraz to i nowe cegły, płyty kafelkowe czy co tam jeszcze zalegające po krzakach śmieci udostępniają. Po raz pierwszy widzę przydatność tego niechlujstwa Turków. Zawsze można znaleźć coś co jest potrzebne, jeśli tylko chwilę się pochodzi po okolicy. Ostatecznie okazuje się, że nic nie zdaje egzaminu, a nasz lewarek jest do bani, delikatnie rzecz ujmując. Kierowca busika przynosi swój – olejowy i bardzo dumnie go pokazuje. Po chwili mina mu smętnieje, bo rzeczony olejowy wspaniały lewarek nie działa. Pozostali się śmieją i na migi pokazują nam, że teraz wiadomo, że jak w jego dużym aucie poszłaby opona to też byłby w czarnej… otchłani… Jak za dotknięciem magicznej różdżki, po drodze którą po objawieniu się busika znów nic nie jechało, jedzie osobowy, równie zmęczony życiem samochód. Kolejnych trzech panów. Witają się ze sobą w tak poruszający mnie sposób… chwytają się wzajemnie za dłonie i przykładają je do swojego czoła i serca, albo przykładają swoje głowy do lewej i prawej skroni witanego, przytulając się delikatnie. To takie pełne szacunku, okazania zaufania… gest bardzo przyjacielski, który mam wrażenie przetrwał setki lat. Jest w nim coś pierwotnego. Prostota w pozytywnym słowa znaczeniu. Piękno relacji międzyludzkich. Okazuje się, że zesłani przez opatrzność kolejni panowie mają dla odmiany doskonały lewarek. Ostatecznie, po długich i całkiem burzliwych deliberacjach, zmieniają nam koło (choć cały czas próbujemy wytłumaczyć, że oczekiwaliśmy tylko pomocy przy wyciągnięciu zapasówki!) ku naszej i swojej ogromnej radości. Nawet udaje im się zamknąć kosz. Żegnają się równi czule jak na przywitanie i osobówka odjeżdża. Po krótkiej chwili uśmiechnięci i bardzo zadowoleni z siebie panowie z Busika żegnają się z nami. Ku mojemu zdumieniu wyłoniony lider grupy żegna się równie czule ze mną, przykładając czoło do mojej prawej i lewej skroni. Drugi przykłada moją dłoń do swojego czoła i serca. Jestem wzruszona. Niespodziewanie i dogłębnie. Żegnamy się jeszcze długo machaniem rąk, aż auto wyjeżdża i rusza żwawo w swoją stronę.

Za wskazówkami naszych ratowników docieramy do Inönu, gdzie jednak nie mogą nam pomóc. Oczywiście wszelkie rozmowy przebiegają w formie gestów, pojedynczych słów krótkich oraz rysowania. Potem docieramy do Bozüyük. Tu wiedziona intuicją czy nie wiem czym zjeżdżam do kompleksu w którego nazwie jest „Motorin” ale nic więcej. Jest tam meczet, toaleta, bar mleczny, czyli Lokanta, oraz sklep niby samochodowy. Ale może będą coś wiedzieć. Strzał w dziesiątkę. Po kilku rysunkach już wiadomo, że nasz lastik (czyli opona) jest uszkodzona i potrzebujemy otolastik (czyli serwisu opon). Po krótki telefonie (memory fajf i wszystko jasne), zjawia się młodzieniec może dwudziestoletni. Okazuje się, że 20-30 metrów stąd jest wyglądany przez nas serwis i że pan może nam pomóc. No to już spokój nasze dusze ogarnia, bo spokojnie do domu wrócimy. Albo na naprawionym, albo na nowym. Nasz lastik daje się naprawić, ale okazuje się, że oprócz kamyka ostrego co się wbił i dziurę zafundował, opona jest pęknięta w jeszcze jednym miejscu. Sprawnie młodzieniec naprawia obie, wstawiając doskonałe łatki. My oczekujemy oczywiście przy szklaneczkach cudownej tureckiej herbaty, która ku mojemu zachwytowi wszędzie niemal smakuje tak samo i zawsze jest tak samo podawana. Z malusieńkimi łyżeczkami, dwoma kostakmi cukru i zawsze na takich samych spodkach. Z czerwonymi owalami rozdzielonymi złoconym wzorkiem. Czasem mniej czasem bardziej wytarte ale i tu, i w Kapadocji i w okolicach Bosforu – wszędzie takie same. Ujmujące. Patrzę na delikatne drobne szklaneczki. Zdumiewa mnie fakt, że w warsztacie skleconym z blaszaka, jutowych folii i kilku desek mają tak delikatne szkło i ono jest czyste i całe. Zamiłowanie Turków do herbaty, do ICH herbaty zachwyca mnie niepomiernie. Tym bardziej, że dzielę tą pasję wraz z nimi w sumie. Uwielbiam ich herbatę i pewnie zajmie mi trochę czasu, zanim dojdę jak parzyć ją właściwie. Wracając do oponiarzy. Ostatecznie nie są w stanie włożyć kosza z zapasówką na powrót w uchwyt tak, żeby trzymało, kończy się więc na związaniu drutem. I za to też uwielbiam Turków. Że potrafią spokojnie poradzić sobie i nie robić afery jeśli nie ma takiej potrzeby. Sprawa z autem i kołem zostaje zamknięta definitywnie. I to mi się podoba!

W wyniku tych wszystkich okoliczności odwiedzamy Lokantę i zjadamy dwudaniowy obiad. No, prawie zjadamy, bo koniec końców połowę nam pakują na wynos. Ja biorę zupę nie-wiem-z-czego, która ma zapewnienie od obsługi na bycie bezmięsną. Seweryn dostaje standardową. Tym razem ja wygrywam, bo moja to półka „pyszne”, a jego mieści się w „zjadliwe”. Na stół wchodzi drugie danie. Ogromny placek w kształcie eliptycznym (był zanim go pokroili w paski dla wygody jedzenia). Mój z serem i jajkiem, a Seweryna z mięsem. Tym razem remis. Oba pyszne. Seweryn dostaje od sąsiada dwa paski z innym mięsem i z chilli gratis na spróbowanie. Cała obsługa się cieszy. Seweryn też. Oczywiście znów czaj do picia. Znów te same podstawki i delikatne szklaneczki z malusieńkimi łyżeczkami i dwoma kostkami cukru. Nawet ilość fusów podobna. Mówimy, że pyszne i dziękujemy bardzo. On się cieszą, cieszymy się i my. „Lezzetli” znaczy smaczny. Pani kucharka dumna. Wpatruje się w nas z radością w oczach. Żegnani aż do samych drzwi wychodzimy z pakunkiem na drugi posiłek (tego co nie udało się tu wcisnąć). Czas jechać dalej. Jest na tyle paskudnie, zimno i wietrznie, że postanawiamy olać Bursę i jechać nad Bosfor. Może tam będzie ciut lepiej albo może rano uda się jeszcze jakieś ptaki? Nastawiamy w "Jadźce" Istambuł. Jesteśmy pełni obaw jak będzie znów z noclegiem. Tam jest dramat jeśli chodzi o miejsca na namiot bo po pierwsze zabudowane to jak cholera, a po drugie pagórkowato dość… Zobaczymy. Ruszamy, a po kilku minutach znów zaczyna padać. Opatrzność jest dziś dla nas łaskawa. Niezmiernie!

W deszczu, w zgiełku i braku dobrych manier udaje nam się pokonać Stambuł i dotrzeć na europejską stronę Turcji. Uch… szkoda jak zawsze, gdy wiadomo, że Podróż powoli zmierza ku końcowi. Jeszcze nie czuję tego tak bardzo. Może zmęczenie po kierowaniu autem, może świadomość, że tysiące kilometrów przed nami i może dwa miejsca lotne do odwiedzenia… Jednak to już powrót się zaczął. Czytam „Welcome in Europe” gdy zjeżdżamy z mostu łączącego tak wymownie oba kontynenty. Deszcz pada nieustannie, czasem tylko przechodząc w mżawkę. Widoczność słaba, a wraz z zapadającym zmrokiem coraz gorsza. Ale nie poddaję się. Docieramy na koniec europejskiej strony Bosforu. Oczywiście – całe wybrzeże to jeden wielki kurort dla bogaczy. Co za dół! Mimo iż mapa pokazuje wolne przestrzenie, tych w rzeczywistości brak. Docieramy do miejscowości Kumköy z nadzieją, że tu będzie luźniej. Niestety. Ale Opatrzność znów nie daje nam o sobie zapomnieć. Siadamy w kafejce. Ja postanawiam choć raz spróbować kawy. Nie robi wrażenia. Baklavy pan nie ma, ale daje nam inny lokalny łakoć. Równie słodki i zapychający. Składa się głównie z orzechów laskowych, kandyzowanych drobniutko posiekanych skórek pomarańczowych i czegoś tam jeszcze. Pyszne, ulepkowato słodkie… Pan nie mówi znów po angielsku. Ale jakoś tłumaczymy że szukamy taniego noclegu. Uradowany pan zamyka swoją kafejkę i prowadzi nas do schowanego i całkowicie nie oznakowanego pensjonatu. Na polskie pieniądze drogo. Na tutejsze znośnie tanio i dobry standard w pokoju. 70 lir za pokój z łazienką, gorącą wodą, normalnym kiblem, lodówką i z widokiem na Morze Czarne. W sumie to taniocha. Jest nawet internet. Pan nadal uradowany żegna się wylewnie w stylu hiszpańskim, z dwoma buziakami i zaprasza na rano na kawę. Uch… było nie wkładać palców między drzwi i framugę… Ja przecież nie lubię kawy… Znów wykąpana i zakopana w łóżku. Po całym zimnym, deszczowym dniu, rozgrzeszona z zamartwiania się o to, gdzie rozłożyć mokry namiot i czy nie przyjdzie nam spać na parkingu w aucie, czuję się błogo i spokojnie. Staram się nie myśleć o finansach. Im mniej o nich myślę, tym potem ewentualne kłopoty same się rozwiązują. Zatem pozwalam sobie na spokój. Wiatr szaleje za oknem i słychać nie tylko szum morza, ale też śmieci miotanych podmuchami oraz charakterystyczny huk tychże podmuchów samych w sobie… Jak przyjemnie mieć zacisze suche… Czas znów późny nastał… Zatem jedyne co mogę zrobić to nastawić budzik i oddać się w opiekę Morfeusza…

W głowie powstają pierwsze podsumowujące przemyślenia o Turcji i Turkach… Ale nie dziś na nie pora…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (4)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2014-02-26 08:12
...jak dobrze ,że samochód "padł"!
Wiem piszę okropne zdanie ale nie doświadczylibyście serdeczności mieszkańców z Turcji , nie byłoby mozliwości zobaczyć gestów powitania . To wszystko jakże cenne a ja mogłam poczytać Twój zapis z wielkim zainteresowaniem!.
 
Zbyszek
Zbyszek - 2014-02-26 10:52
Musze kiedyś na taki wyjazd pojechać. Znaczy się na taki, który opiszesz :) Potem, po powrocie przeczytam i zobaczę zupełnie inne szczegóły, na które zazwyczaj nie zwracam uwagi. Koszty Waszej wyprawy szacuję na około 2500 zł, czyli ponad tysiąc na twarz. Zastanawiam się, czy przy innej organizacji dało by się wycisnąć objazd całej Turcji za te same pieniądze. Trzeba założyć 9000 km, większe auto spalające 9 litrów ropy na 100 km, cena ropy dwa euro co daje nieco poniżej 7000 zł za przejazd. Jak się to podzieli na cztery osoby, to wychodzi poniżej dwóch tysięcy zł na twarz. Taniej się nie da, chyba że rowerem, ale tam są koszmarne przestrzenie. Do tego jeszcze parę zł na jedzenie. Spanie w samochodzie, czyli musi być kamper bo nie ma sensu szukać codziennie noclegu. Szkoda czasu i pieniędzy. No i przynajmniej miesiąc wolnego. Wtedy będzie czas na zwiedzanie, nurkowanie, latanie.
Taniej wychodzi Ukraina. Karpaty można zrobić w tydzień za pięćset zł, Krym w dwa tygodnie za tysiąc pięćset, ale to wszystko do podziału na ilość osób w aucie. Do tego jakieś niewielkie pieniądze na spanie gdziekolwiek i jedzenie barszczu ukraińskiego poza miejscami turystycznymi (różnice w cenach są czterokrotne). Kierunki zachodnie (Francja, Hiszpania, Maroko) trzeba kalkulować jak Turcję, ale tam kawa na autostradzie potrafi kosztować nawet trzy euro, a jak poprosisz o herbatę, to przynoszą Ice tea w butelce. Dopiero w Maroku zaczyna się kraj herbaciany, choć z dodatkiem mięty lub piołunu.
 
Onuca - Ju.
Onuca - Ju. - 2014-02-26 15:47
No:) Poczytałem - szkoda że jednym tchem;)
Pozdrawiam
 
keyla
keyla - 2014-03-02 21:42
Zbyszku - teraz Ukraina chyba zamknięta... niestety :( co do pozostałych kierunków - się zobaczy z czasem... wspólny wyjazd - koniecznie! wierzę, że się uda! nawet na latanie :)

Onuco - nie uduś się czytając jednym tchem! :)
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017