Dziś przejechaliśmy 93 km... dziś jestem baaardzo zmęczona...za to spełnia się jedno z moich marzeń - rozbijamy namiot w gaju oliwnym...odejście od dużej drogi to był wspaniały pomysł...znów gotujemy i rozmawiamy o tym co w ciągu dnia...zadziwiająco szybko przestaje boleć mnie mój zadek...aklimatyzuje się niemal natychmiastowo ;)
dziś zakupy robił Przemek...w normalnym markecie...a na jego tyłach potem spokojnie i relaksacyjnie gotowaliśmy obiad...przy butelce białego półsłodkiego rzecz jasna - w końcu to Grecja, czyż nie?? :)
Wieczorem...
piękny, pełen gwiazd i ciszy wieczór... marzenia czasem się spełniają - myślę sobie wpatrzona w drzewa na których dojrzewają oliwki... tak łudząco podobne do naszych wierzb...nawet tak samo ogławiane...
na noc temperatura z plus 15 spada do około zera...a mój pech chichocząc złośliwie i skacząc wokół spłatał kolejnego figla...skończyło się paliwo w kuchence...zupa proszkowa na wpół surowa...ale dobrze że choć ciepława...zjadamy po trochu ale w obawie przed rewolucjami żołądkowymi pasujemy...zapychamy się tureckim nanem z czekoladą, popijaąc dobrze schłodzonym białym półsłodkim... ;) pycha!