Geoblog.pl    keyla    Podróże    Ellada - rowerowa ballada na Nowy Rok    dzień czwarty - weryfikacja negatywna :(
Zwiń mapę
2009
01
sty

dzień czwarty - weryfikacja negatywna :(

 
Grecja
Grecja, Trípolis
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2146 km
 
No i stało się - góry mnie pokonały z lekka...
ale na chwilę wrócę jeszcze do tego co w ciągu dnia się wydarzyło...
rano przywitało nas słońce i bijące z oddali dzwony cerkwi...magia zmieszana z poranna mgłą rozlały się po okolicy...zasnuły dolinę i zatrzymały nam w zachwycie oddechy... mamy rok 2009...składamy obóz i planujemy co dalej. Mamy jeszcze dwa dni jeżdżenia...wiadomo że nie dotrzemy tam gdzie początkowo planowaliśmy więc ustawiamy sobie trasę na 140km do północnego wybrzeża. Wieczorem i teraz rano smaruję kolano maścią bo trochę przemęczone...wyraziłam ruszając nadzieję ze skoro wczoraj było tylko pod górkę to teraz powinno już mało nam zostać do przepłaszczenia i do jazdy w dół...ale jakżeż naiwne było to myślenie...po kilku godzinach jesteśmy raptem 20km dalej i wyżej...wyżej i wyżej...wciąż pod górkę...Nawet Przemo - ten optymista co zawsze lubi pod górkę bo potem jest z górki pyta przestrzeń przed nami "czy będzie już tylko pod górę?"...
zachłystuję zimnem i pięknem które mnie otacza...nie myśli się wówczas o zmęczeniu, bolącym kolanie czy o tym że nadal trza się tłuc wyżej...wyciągam aparat i patrzę... mogłabym na długo zatrzymać się w każdym dowolnym miejscu i fotografować...widoki nie pozwalają się od siebie uwolnić...mnogość planów i nakładających się perspektyw...doliny i góry...ośnieżone szczyty i owocujące opuncje...stadka owiec lub kóz...drzewka oliwne, cyprysy smukłe i jakoś nostalgicznie zamyślone nad urwiskiem...cisza przerywana brzękiem dzwonka u szyi...spokój...rzeki mieniące się srebrno i promienie przebijające się przez szare skłębione chmury...jednak aby nie zostać zupełnie z tyłu w końcu jadę dalej...na karcie aparatu zostają jedynie urwane kawałki, strzępki piękna które widziałam.

Docieramy do małej mieściny...niewielki zjazd i równie niewielki - patrząc na to co za nami - podjazd do domostw najbliższych...poczułam tylko ciche i złowieszcze "chruup" w prawym kolanie i tyle...musiałam się zatrzymać...nie byłam w stanie ruszyć nogą...piekło i szatani...mój prześladowczy pech wręcz tarza się chichocząc i zaśmiewając...obyś zdechł, draniu...no i co dalej?? środek gór, zima i mróz, wszędzie daleko...maść i bandaż...po kilku kilometrach zagryzania warg pada propozycja: "będę cię holował...ty i tak ledwo ta nogą ruszasz...spróbujmy"...no i spinamy troki od sakw i łączymy rowery... po płaskim i po niewielkich wzniesieniach jakoś idzie...niestety jest nadal pod górę...w końcu postanawiam prowadzić rower... i taki rytm ustala się na kolejne kilka godzin...

Przemek w sumie pomiędzy byciem parowozem śmieje się z sytuacji..."podróżowanie z tobą to jak zabawa z bombą...nigdy nie wiesz co cię czeka...stawiałem że raczej rower na pół ci pęknie a nie kolano...cóż...lepiej gdyby rower...ale też damy sobie rade!"

Góry jakoś nie chcą nas wypuścić...
Dojeżdżamy do kolejnej wioski..zatrzymujemy się w baro-sklepie...takim samym jak we wszystkich napotkanych górskich mieścinkach...z cała familią i znajomymi siedzącymi i rozmawiającymi przy metaxie o sprawach codziennych...pijemy piwo i uśmiechamy się do tutejszych ludzi wyraźnie zaciekawionych naszym przyjazdem. Postanawiamy spróbować w końcu metaxy - prosimy o nią i pan sięga po butelkę...szybko wo moich rozmówkach wyszukuję odpowiednie słowo i wykrzykuje je jak hasło "putiri!".... "aaa...putiri"... po chwili stają przed nami dwa kieliszki a gospodarz tłumaczy ze to na koszt jegomościa siedzącego w kącie...zdziwieni spoglądamy w jego stronę i z polskim "na zdrowie" wypijamy zawartość...radość naszych towarzyszy jest wieeelka...a nasze kieliszki napełniają się szybciutko ponownie...ech ci grecy... radośni i pełni pogody ludzie! czmychamy stamtąd bo ja już dostaję wypieków a Przemek przyznaje, że w tym tempie to na czworaka będziemy wychodzić za godzinę...w okrzykach pożegnania i próbach nalania nam jeszcze po kieliszku, składam nieporadnie po grecku podziękowania, życzenia smacznego (bo właśnie siadali do obiadu) i "Szczęsliwy Nowy Rok" ;) pomknęliśmy dalej a moje kolano nawet jakby mniej bolało ;)
Po dotarciu metodą holowniczą do większej miejscowości postanawiamy pojechać do najbliższego miasta z pociągami i po prostu wrócić do auta...kolano pokrzyżowało nam plany...a pogoda jeszcze bardziej: krótsza droga do Tripoli zasypana śniegiem i zlodzona...trzeba jechać dłuższą ale bardziej przejezdną...co robić nie ma rady...zaczyna się za to robić bardziej płasko...noga trochę już rozruszana radzi sobie nawet na płaskim...spinamy się tylko na podjazdy o ile nie są za strome...
I tak zaczyna się szaleńcza jazda jakieś 60-70 km w dół...wciąż w dół i w dół...ciało się przestaje męczyć i marznie...a ja w moim dziurawym bucie mam jeszcze dodatkowe chłodzenie...czasami muszę się zatrzymać tylko po to żeby się rozgrzać...poskakać lub po prostu nie czuć pędu mroźnego powietrza. Tuż przed miastem kolejne "chruup" unieruchamia mi nogę i znów holowanie non stop...jest jednak tak zimno że muszę wbrew sobie pedałować...o 1.00 w nocy docieramy na dworzec Tripoli...piękny, zadbany, odremontowany i zamknięty...czynny od 7.00 do 15.00...po wielu pomysłach decydujemy się zanocować w opuszczonej chatce dróżnika...martwią nas dwie rzeczy...chatka na prawde wygląda na opuszczoną...tory pokryte rdzą również...

dziś o dziwo przejechaliśmy 101km !
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (21)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017