Niestety - ten dzień zawsze nadchodzi. Nieubłaganie i nieodwołalnie
w głowie kołacze się myśl, że może lepiej będzie przebukować bilety i zostać tu jeszcze chwilę... zatrzymać nie czas - bo tego mimo najszczerszych chęci nie potrafię, ale zatrzymać siebie...
Wiem, czeka następny cel w tej podróży...
czy zatem patrząc na siebie i swoje uczucia byłabym w stanie podróżować dookoła świata? rozdzierać każdorazowo siebie z żalu, że już trzeba gnać dalej? a im dłużej zatrzymywałabym się aby poznać lepiej, tym bardziej bolałoby odejście?
Bo przecież jestem tu tylko przelotem, nie zdążyłam nawet na prawdę poznać ułamka tego miejsca. I może tym bardziej chciałbym zostać. Więc podróżując latami czy miesiącami nawet doświadczałabym tego nienasycenia i żalu że już muszę jechać dalej. A jeśli zostawałabym dłużej żal wiązałby się z pozostawieniem miejsc które stały się bliskie i ludzi, którzy zapadli w serce gdzieś za sobą na drodze życia. Czy więc podróżowanie niedłącznie musi przjawiać się w radości przeplatanej ze smutkiem? czy ten żal zawsze musi jak ziarno goryczy pojawiać się w duszy? wpełzać jak mrówki na całe ciało i swędzieć miesiącami a czasem i latami całymi, kierować nasze oczy w stronę TEGO miejsca ilekroć spojrzymy na mapę...i przyspieszać bicie naszego serca gdy cokolwiek dookoła przypomni...
Ta, po tym nostalgicznym marudzeniu wiadomo od razu...
Dziś wyjeżdzam z Afganistanu...
samolot wylatuje o 19.00
Wojciech razem z Przemkiem odwożą mnie na lotnisko i dzieki "szmacie" Wojciecha mogą mnie odprowadzić pod same drzwi odprawy celnej a przy okacji unikamy miliona punktów kontrolnych i grzebania w moim plecaku. I dobrze a co bedą mi tam wywalać wszystko niewiadomo jak wiele razy!...
O godzinie 19.00 o moim samolocie nic nie wiadomo...czyżby powtórka z rozrywki? błagam - nie, mam samoloty dalsze przecież....
o 19.30 nadal cisza...
20.00 - cisza...
wszyscy nerwowo popatrują na zegarki i kalkulują czy zdążą na następne loty. Ja powoli widzę że nie...
niby się denrewuję, ale z drugiej strony... mój paskuda czyli podróżny pech siedzi obok mnie i chichocze złośliwie, tupiąc nużętami w plastikowe nowiutkie siedzenia...
20.30 - pakują nas niespodziewanie i w wielkim pośpiechu do samolotu... i co z tego?