Rano dotarliśmy do Edynburga...
Pierwszy i jedyny jak do tej pory raz byłam tu jakiś siedem lat temu... ale poznałam od razu :D
nic się tu w sumie nie zmieniło!
na stacji autobusowej spokojnie znalazłam autobus do mojego miejsca docelowego, czyli do St. Andrews... wszystko jakoś tak spokojnie, bez kłopotu, od ręki i aż dziwnie :D
Jednak pierwszy kontakt w sprawie zakupienia biletów z kierowcą sporawdza mnie delikatnie na ziemię. Słyszę, że coś mówi i że o coś pyta...Nawet mam wrażenie że po angielsku... Ale ni w ząb nie idzie go zrozumieć... szeleści mi coś i szumi, coponiektóe zbitki literowe umiem określić... choera jasna... w końcu dogadujemy się, że chcę do St. Andrews jeden bilet normalny :D
i oczywiście nie do końca musi być normalnie. kiedy już sobie usiadłam i się zaczęłam cieszyć... pan mówi że mam się przesiąść do tego co stoi obok. A za bilet już nie musze drugi raz płacić. A czemu? wydaje mi się że w tłumaczeniu chodziło o to, że te w którym siedzę wyjeżdża o 8.25 i jest o 11.00 na miejscu a ten obok wyjeżdża o 8.40 i jest o 10.30 na miejscu...
posłusznie przenoszę się do drugiego autobusu...
w końcu ruszamy i przed oczami rozpościerają się krajobrazy środkowej, rolniczej Szkocji...chyba wolę północ, choć i tu jest miło