Geoblog.pl    keyla    Podróże    Kvinners Nordiske Expedisjon 2009    góry do samego nieba a my w chmurach
Zwiń mapę
2009
31
lip

góry do samego nieba a my w chmurach

 
Norwegia
Norwegia, Hjerkinn
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 1049 km
 
Pobudka nie była najszczęśliwsza – wciąż lało…jak to możliwe, że na świecie cierpi się z braku wody, a nam na nasze głowy leją się jej tak nieprzyzwoicie marnotrawione strugi?
Namiot zwinięty i mokry jak szmata rozsądnie spakowałyśmy na tylne siedzenie aby mógł choć trochę przeschnąć w cieplejszym samochodowym klimacie…tropik nawet prowizorycznie rozłożony i wkomponowany pomiędzy schnący biustonosz i plecak fotograficzny… Jak to możliwe że we dwie mamy tyle rzeczy, że zajęte jest całe tylne siedzenie?
Dość szybko ruszamy dalej i postanawiamy znaleźć miejsce na śniadanie pod zadaszeniem tak, aby to to kapiące z góry nie lądowało w naszym posiłku… my na brak wody na pewno nie narzekamy…Po godzinie oto jest! Parking przy markecie Coop – z pięknie zadaszonymi ławeczkami, kibelkiem całkiem sympatycznie skonstruowanym tak, że urządzamy sobie w nim kąpiel - w zlewie, rzecz jasna a nie w klozecie!
A po śniadanku czas na przygody!
Ruszamy z kopyta naszej Korolki i mkniemy rączym galopem w kierunku Geiranger… Przenosimy się w inny świat – pełen olbrzymów. To, co zaczyna nas otaczać jest tak monumentalne i przytłaczające, że czuję się mniejsza od pchły na zadzie mamuta…
Dopiero teraz przypominamy sobie o małym, drobniuteńkim szczególe…na śniadaniu włączyłyśmy ładowarkę z dwoma akumulatorkami do kontaktu na ścianie sklepu… I ta ładowarka nadal tam się ładuje… a my? No, na pewno do sklepu nam teraz nie po drodze… No cóż – jakieś straty i ofiary muszą być…gorzej, że nie mam ładowarki dla gps-a już…Ale jakoś to będzie! Musi być! Lepiej to niż telefon lub gps lub skrzypce lub fotograficzne gadżety!:)
Po chwili przestaję się tym zajmować i wracam całym swym sercem do tego co nas otacza…
Skaliste olbrzymy zaglądające do Asgaardu, czyli siedziby Skandynawskich Bogów, a może wręcz stanowiące tą siedzibę… mam wrażenie, że gdyby wdrapać się na ich szczyty to można by zajrzeć w niebiańskie bramy… lub co najmniej chwycić jedną z gwiazd rozrzuconych na czarnym już na tych wysokościach jak atrament niebie… poszarpane kamienne cielska, przystrojone szalami i kapeluszami chmur porozdzieranych gdzieniegdzie o ostre krawędzie, przeglądają się czasem w oczkach wodnych - nam wydających się ogromnymi jeziorami. Nasze małe autko wdrapuje się dzielnie po bliznach dróg w górę i w górę… wyżej i wyżej… w końcu pochłaniają nas zwiewne chmurne woale…Czasami mam wrażenie, że gdyby stanąć i wsłuchać się w mglistą ciszę pustkowia, to usłyszeć by można powolne, dudniące cicho z głębi serce Skandynawskich Gór… jednostajnie od tysięcy lat…

Docieramy do Geiranger – radosne i pełne entuzjazmu! Fjord jak zwykle zachwyca i jak zwykle pełno w nim turystów… ale czego się spodziewać – to ponoć jeden z piękniejszych w Norwegii :)
Justynka niesamowicie ucieszona – tyle zakrętów, podjazdów, zjazdów, tuneli i dróg wzdłuż fjordów… tyle zabawy w prowadzeniu auta!!!... i tyle piękna dookoła! A na dodatek co chwila mijamy jakąś mniejszą lub większą marinę… nawet jeśli nie patrzę w jej stronę to już wiem że jest, gdy z siedzenia kierowcy rozlega się charakterystyczny pisko-jęk zachwytu i niedowierzania :)
Po Geiranger iście księżycowe krajobrazy…jedziemy płaskowżem w kierunku Drabiny Trolli… za nami mała przeprawa promowa w poprzek jednego z setek fiordów, którymi usiana jest przecież cała zachodnia Norwegia. Cena akceptowalna, choć jak na 15-minutową przyjemność dość wysoka – 81 koron za przedostanie się z Eidsdal do Valldal (na drodze 63) ale co robić? Innej drogi nie ma żeby przejechać się sławną Drabiną… Docieramy od górnej strony naszej Drabinki i Justynka mówi, że nie chce jej oglądać bo nie zdecyduje się na zjazd :) No to ruszamy tak jak stoimy. Jak zwykle pełno emocji, gdy już widzi się całą drogę i wie, że trzeba dotrzeć do samego dołu a barierek brak… zakręty 180 stopni jeden po drugim… zatrzymujemy się na jednym z zakoli i oczywiście urządzamy małą sesję fotograficzną:)
W międzyczasie dostrzegam rowerzystów. Najpierw kobietka na rowerku w pełnym umundurowaniu a chwilę później mężczyzna z przyczepką na dokładkę… O matuchno… chciałabym tak… nie wiem czy dałabym radę ale spróbować bym chciała! Mijamy jeszcze dwóch śmiałków a mój zachwyt wcale nie słabnie. Może kiedyś też mi się tak uda?

Docieramy do drogi 136 i kierujemy się do Alesundu. Tam oceanarium – ponoć największe na północy. No to trzeba sprawdzić! Docieramy niestety nadal w strugach deszczu… chwilami tak jak i dnia poprzedniego siąpi jedynie ale ciągle jakaś sraczka z nieba…nieustająco i denerwująco… Za Oceanarium – oddalone jakieś 3 km od centrum miasta – każą sobie płacić jakieś 120 koron (zniżka tylko dla dzieci do lat 15). Trochę drogo, ale może warto? Wchodzimy prosząc jednocześnie o doładowanie baterii do aparatu. To, co widzimy dość mocno przypomina nam bałtycką ekspozycję w Gdyńskim akwarium… jedyne co nas zachwyca tak naprawdę to surowość wnętrza…w przewodniku napisali, że budynek wkomponowuje się w skaliste wybrzeże, ale nie sądziłyśmy że zdanie to jest aż tak dosłowne… Część ścian i podłogi stanowią lite, nie wyrównane skały wystające dumnie na środku sali. Największym zachwytem z żywej części akwarium obdarzamy ośmiornice, przyklejone przyssawkami do szyby, które udaje nam się szczęśliwie poobserwować, gdy majestatycznie i niemal do niechcenia rozwijają swoje ramiona i płyną czy też przesuwają się wzdłuż szyby tanecznym krokiem swych tak licznych i giętkich odnóży, przy których ja poplątałabym się w kilka chwil… I z godnych polecenia punktów tego ponoć tak fajnego akwarium to już wszystko… Justynka jest troszkę zawiedziona, ale chyba zawsze bierze się taką możliwość pod uwagę – że oczekiwania przerosną rzeczywistość.
Z ciekawostek – stając na małych parkingach lub po prostu zatrzymując się gdzieś w centrum miasta (dotyczy to większości miast chyba oraz pobliży większych zabudowań gospodarczych na polach) można często złapać bezprzewodowy internet jeśli ktoś odczuwa taką potrzebę:)

Wyjeżdżamy znów w deszcz i niepogodę… 136 tyle, że w przeciwną stronę… a potem E6 i Park Narodowy Dovrefjell, ostoja wołów piżmowych… może uda się jakiegoś spotkać?
Do samego parku jednak nie dojeżdżamy. Zostajemy na noc tuż przed Hjerkinn. W zacisznym zakątku pustego parkingu znajdujemy dobre miejsce na namiot. Z radością przyglądamy się niebu, które w końcu zaczyna się troszkę przecierać…
Jest jasno do późnych godzin wieczornych, lecz mimo to jakoś idziemy spać. Tu pierwszy raz czujemy, że to północ – jest wybitnie chłodno. Zakładam nawet na tą okazję – mimo, że tylko na chwilę – skarpetki na moje bose stopy w sandałkach.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017