Geoblog.pl    keyla    Podróże    Kvinners Nordiske Expedisjon 2009    Dzisiejszy dzień sponsoruje literka R… R jak Renifer :)
Zwiń mapę
2009
04
sie

Dzisiejszy dzień sponsoruje literka R… R jak Renifer :)

 
Norwegia
Norwegia, Viekker
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2556 km
 
Poranek wstał o wiele piękniejszy i cieplejszy niż dzień wczorajszy, Wczoraj doświadczyłyśmy pierwszych północnych chłodów. A dziś znów pełnia lata niemal. Przenosimy się na śniadanie do Vardo. Trzeba podładować baterie do aparatu. Ale miasto jak wymarłe. Cisza i pustka. Jest 8.00 rano a tu nic się nie dzieje. Informacje turystyczne i inne takie otwierają o 9.30, sklepy i cokolwiek innego od 10.00 wzwyż. Jedziemy więc na przestronny parking z widokiem na wyspy. Cholerny MPP fika koziołki i klaszcze w parchate łąpy podczas moich nieudolnych prób odpalenia kuchenki. Raz za razem. Widzę w czym problem ale nie umiem usunąć przyczyny. A ten cholerny drań ma zabawę w najlepsze... Gadzino jedna poszedł precz!!! Won, parchu!!! Tym razem, pełna doświadczeń sprzed ponad pół roku (Grecja), ja zaczynam mantrować pewne kluczowe słowa… ustala się pewna kolejność ceremonii: czyszczę dyszę, ona puszcza trochę paliwa i się zatyka i dupa, ja wypowiadam magiczną formułkę złożoną głównie ze słów kluczowych, których treść jest raczej dość obelżywa. Po czym całość powtarza się. W końcu idę po rozum do głowy… Mechanik! Pakujemy wszystko i jedziemy na miasto. Jest już 10.00 więc informacja otwarta. Pan wskazuje nam dom, w którym mogą nam pomóc. Jedziemy. Jakieś słowo na S które definiuję jako „zamknięte”… W końcu same rozpoznajemy coś co może być warsztatem. Jest mi trochę nie do śmiechu, bo jak tak bez maszynki i ciepłego czegokolwiek do jedzenia? W Grecji byliśmy krócej i było ciut cieplej chyba… CO ja mam z tymi maszynkami, u diabła?? W Grecji się posypała… tu mam dwie i w chwili obecnej żadna nie chce furgać…Wszystko przez tego cholernego Podróżnego Pecha co się mnie uczepił!. I chichra się teraz pokątnie aż mu się brzuszysko trzęsie. Pan mechanik jest mechanikiem połowicznym ale szybko i dziarsko przystępuje do udzielania pomocy zdesperowanej niewieście z odległego kraju. Niestety, nawet jego mocarne ręce nie są w stanie odkręcić pewnej denerwującej śruby, która się zapiekła. Z żalem pan się poddaje i proponuje podjechać na stację shell do tamtejszych mechaników. Popiera mój plan użycia sprężonego powietrza w celu przedmuchania sprzętu. Na stacji benzynowej pan również spieszy mi z pomocą ale i jego mocarne ramiona puchną i nie dają rady. Za to pan przepłukuje jakimś sprayem maszynkę i wężyk a następnie wydmuchuje to sprężonym powietrzem. Świetnie! MPP zaczyna się troszkę niepokoić, że figiel mu nie wyjdzie i że maszynka zacznie działać – kopię go ostrzegawczo w zad, więc siedzi cicho. Za zgodą pana przedmuchuję jeszcze kilkukrotnie i maszynkę i wężyk i w imię boże jedziemy znów do widoku na wyspy gotować. Rozkładam wszystko i widzę, że jednej części nie ma. Paskudztwo w bezpiecznej odległości ode mnie skacze z radości. Mantruję znów pod nosem, do czego w myślach ewidentnie przyłącza się Justynka. Chyba chce mnie zabić. Szybki przegląd wydarzeń i jedziemy do pierwszego pana. Zdziwiony ale uśmiechnięty pomaga mi znaleźć brakującą część. Nie jedziemy już do wysp. Pod informacją zaczynamy gotować. Pełna napięcia chwila oczekiwania i oto jest!!! Działa!!! Tym razem ciche mantrowanie słyszę zza kamienia, gdzie siedzi obrażone paskudztwo. A ja się cieszę, oj, jak się cieszę!. Rozmyślam nad pojechaniem na wyspę Hornoya, czyli Ptasią Wyspę, gdzie są maskonury i kolonie wszelakiego ptactwa. Łodzie odchodzą dość regularnie – przynajmniej w sezonie – ale cena odstrasza. 300 koron (jakieś 150zl) od osoby… Rejs w jedną stronę trwa 10 minut. Wrócić można dowolną z łódek powrotnych, a jeśli płynie się ostatnią (o 13.30) to ma się 2 godziny na zwiedzenie wyspy. Łódki odchodzą spod informacji turystycznej. Po namyśle i przypomnieniu sobie, że najprawdopodobniej czeka mnie zakup nowego aparatu rezygnuję z przeprawy. Trudno – kiedy indziej, jak będę bogata:) Jedziemy więc dalej. Vardo w sumie nie zachwyca. Jest może jednym z nielicznych miast, na naszej trasie jak na razie jedynym, gdzie widać że nie zawsze wszystko jest cukierkowe i wypieszczone. Widać tu dużo obdrapanych i zniszczonych domów, pustostanów… tu widać jakiś odcień biedniejszej części Norwegii. Jedziemy dalej. Jesteśmy właśnie w najbardziej na wschód wysuniętej części Europy. Zatrzymujemy się w Hamningberg. Mała mieścinka urokliwa i jak zwykle zastanwiająca – co ci ludzie mieszkający w takim miejscu robią? Z czego żyją? Przecież tu nic nie ma. Sklep jeden, w którym niech pracują dwie osoby… a reszta? Jest to zagadnienie dość intrygujące.

W drodze do Hamningberg mamy przygodę naszego wyjazdu. Krajobrazy zachwycają – w tym miejscu Księżyc, Ziemia i Mars chyba razem dołożyły swoich rąk w dziele stworzenia tego zakątka Świata… W pewnym momencie wydaję tylko jęk zachwytu i mówię że musimy tu stanąć choćby na awaryjnych. Łapię aparat i wybiegam z auta jak oparzona…przeskakuję płotek i przez wysoką trawę biegnę… zwalniam i spokojnym krokiem wchodzę na piasek plaży. Po kilku krokach klękam i składam się do pierwszego zdjęcia. Przede mną, wpatrzone w fale stoją renifery... kilka sztuk, stary siwy samiec, kilka młodziaków i dorodny dorosły samiec o pięknym, pokrytym jeszcze scypułą porożu. Zbliżam się tak, aby ich nie przepłoszyć. Zapominam na chwilę o całym świecie. Przyglądam się im z zachwytem. Czuję wzruszenie i radość tak silną, że zapiera mi dech w piersiach. Chwila, której doświadczam jest tak unikatowa i tak podniosła… Reny brodzą w wodzie a po chwili orientuję się, że są mocno czymś poruszone… jakby szału jakiegoś miały za chwilę dostać… zarzucają łbami, wierzgają kopytkami, pędzą kilkadziesiąt metrów po czym gwałtownie zawracają, wierzgając…i wyprawiając akrobatyczne figury mkną spowrotem… Najpierw myślę, że coś je gryzie, potem dochodzę do wniosku, że może zaczyna się im okres godowy i hormony szaleją… a potem przychodzi myśl, że może to poroże, z którego zaczyna odchodzić scypuła może być przyczyną wybryków. Zapatruję się w nie i zapadam… mam ochotę zatrzymać czas i trwać w tej chwili i napawać się nią długo jeszcze. Przede mną rozgrywa się przepiękne widowisko przygotowane przez samą Naturę, chyba najdoskonalszego ze scenarzystów i reżyserów, z jakimi można się spotkać….uwieczniam na zdjęciach scena po scenie i wiem, że nie oddadzą one nawet połowy z tego, czego doświadczam. Widok zapada głęboko w serce i porusza tak, jak tylko niekończące się piękno przyrody poruszać może struny człowieczego wnętrza. W końcu rozbrykane reny oddalają się ode mnie, rozbryzgując wodę kopytami, a ja wracam do auta. Nic nie jest w stanie naruszyć przepełniającej mnie na resztę dnia radości i szczęścia.

Okolice miasteczka Hamningberg sa istnym refinerowym zagłębiem. Są na drodze, przy drodze, pomiedzy domkami, na skalistych zboczach gór, stojące, leżące, biegnące, skaczące…różnych rozmiarów i odmian kolorystycznych. Od albinotycznych po przez łaciate, podpalane, jaśniejsze i ciemniejsze do niemal czarnych. A wszystkie rozbrykane i poruszone. Może mają jakieś swoje święto? Jest ich taki wiele… i roją się jak muchy… Tak, zdecydowanie dzisiejszy dzień sponsoruje literka R jak renifer :)

Postanawiamy pojechać także na zupełny konieć świata, czyli do Gamvik – tam już naprawdę nic nie ma… jest jeszcze kilka kilometrów za miastem latarnia morska. I trzy domki naokoło niej. O matko – i tu ktoś mieszka na stałe! Wszystko spowite w tejemniczej mgle, która niestety – ogranicza naszą widoczność do kilkunastu metrów. Tak, więc tak wygląda koniec świata?...odczyt z gps – 71.08 N ale zrobiony pod latarnią, jeśli by przeliczyć to na stopnie, minuty i sekundy… wychodzi jakieś 71 05’ N … ale z dokładnością do 12 metrów… a jeszcze sporo przed nami skał po których można iść… nadal pozostaje więc nadzieja, że teoria o tym, iż Nordkapp nie jest najbardziej na północ wysunięty, jest prawdziwa:)

Z jednego z domów wychodzi mężczyzna…około 60 lat, ale zaciekawiony naszymi odwiedzinami. Pokazuje latarnię, w której akurat zebrano wystawione w konkursie rękodzieła lokalnego z Gamvik ciasta… głównie torty…są zachwycające!!! Są rybki, jest Eskimos łowiący ryby w przerębli przy cukrowym igloo, jest i lukrowana latarnia w której właśnie stoimy, są kwiaty i syreny morskie… jednak moją uwagę przyciąga cidownie zrobiony w czekoldowym kremie okręt piracki. Z wielkim znakiem piratów na żaglu oraz z dwoma piaratami lego na pokładzie! Jeden z nim na nawet hak i drewnianą nogę!!! Jest i armata i papuga, jest i szalupa spuszczana po jednej z burt, są zdobienia i jest wspaniały cukrowy galeon w postaci półnagiej syreny… nie mogę oderwać wzroku, a gęba mi się cieszy jak dziecku! Toż to dzieło sztuki! Pan wyraźnie ucieszony moją entuzjastyczną reakcją i dziecinną radością pokazuje nam dalsze skarby małego, niepozornego Slettnes: są wyrzeźbione przez jakiegoś Duńczyka cztery polarne niedźwiedzie cwałujące przez trawnik, są też przyczepy kampingowe, przerobione na sztukę – autorstwa tegoż samego Duńczyka – oplecione jakąś materią i masą uformowaną na kształt kobiety od pasa w górę sterczącej nad tą przyczepą, o włosach bujnych, oplatających budę i układających się na jej ściankach w ozdobne zawijasy… pomiędzy zawijasami owymi wypatrzyć można zarysy ludzkich postaci stojących dookoła ścianek. Przyczepy są trzy i każda z nich ozdobiona jest inaczej. Już wolę niedźwiedzie. Są też w jednym z budynków wykonane z filcu prześliczne figurki człekokształtne w malowniczych kwietnych strojach poustawiane na beczkach, fragmentach starych łodzi, na parapetach…Pan z dumą pokazuje i opowiada. Nam powoli czas jechać. Postanawiamy wyjechać na nocleg poza woal chmur, który szczelnie przykrył fiord. Jadąc w nim nawet nie zauważyłyśmy że zjechałyśmy z góry do samego poziomu wody. Teraz jednak widzimy, że wracając mamy pod górkę. W chmurny opar wjeżdżamy i wyjeżdżamy dwukrotnie, co robi dość sziwne wrażenie – jak nożem uciął raz coś widzimy a za chwilę już nic. Docieramy do kolejnego fiordu dość późno… znów ten pedalski róż :) Ja jak zwykle robię zdjęcia a Justynka niemal od razu przyjmuje w namiocie pozycję horyzontalną. Nad wodami fiordu, które rano znów uciekną, w miejscowości Viekker (40km przed Lakselv) zasypiamy spokojnym pepłnym marzeń snem. To był długi dzień. Na zewnątrz nadal jest jasno, mimo, że zaraz będzie 1.00…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017