Geoblog.pl    keyla    Podróże    Kvinners Nordiske Expedisjon 2009    Ognisko nad brzegiem fjordu...
Zwiń mapę
2009
05
sie

Ognisko nad brzegiem fjordu...

 
Norwegia
Norwegia, Sjövasbottn
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 2809 km
 
Wstałyśmy niespiesznie… z dnia na dzień coraz ciężej nam idzie pobudka, ale nadal jesteśmy dość konsekwentne i budzik regularnie o 4.00 rano dzwoni na zdjęcia – jak na razie bez większych wyników bo pogoda i woda najczęściej nie współgrają z moją wizją fotograficzną, oraz o 7.30 – tu już zaczynamy wykazywać aktywność psychoruchową i po dłuższej chwili konkretnego kokoszenia się przyjmujemy pozycje wertykalne. Dziś plan jest dość prosty, by nie rzec banalny: wsiadamy i jedziemy. Niespiesznie, bo czasu mamy tyle, że nie nerwowo możemy do Tromso nawet i dziś dotrzeć. Ceny paliwa w przeciągu dwóch dni zmieniły się dość drastycznie z nieznanych nam przyczyn, Te same stacje – ceny odmienne kompletnie. Na jednej z nich w końcu mimo kwaśnych min na cenę – bagatela 12,77 koron za litr bezołowiowej 95 – postanawiamy wieczorem wcześniej znależć dobre miejsce nad fiordem i rozpalić ognisko. Na tą okazję zakupiony zostaje bochenek nazwijmy to umownie – chleba i pomidorki. Są też rarytasy w postaci koszyka nektarynek i jogurtów waniliowych. Ceny trochę szokujące:
Chleb – 21 koron (około 10zl) choć w sklepie obok (coop) najtańszy to 37 koron
Jogurt opakowanie 4szt po 100g – około 30 koron
Pomidory – 38 koron za kilogram, w sklepie obok (coop) 45 koron
Baterie paluszki AA – 15 koron za sztukę (na stacjach benzynowych 25 koron za sztukę)
Koszyk nektarynek – około 30 koron

Ceny paliwa są różne dla różnych miejsc: od 11 koron do ponad 13 za litr. Ropa tańsza średnio o 1-2 korony na litrze. Najtańsze jest w okolicach Narviku – nie wiemy czemu…

W miejscu naszych zakupów dokonuje się jeszcze jedna wiekopomna rzecz – Justynka myje auto! Corolka jest istnym cmentarzyskiem wszelakich insektów, o przeróżnych kształtach i rozmiarach, które na dodatek uległy kompresji bądź częściowemu przemieszczeniu co poniektórych części ich małych ciałek – niekoniecznie w tych samych kierunkach… czasami po delikwentach co chciały z nami na dziko się zabrać zostały tylko małe, zaschnięte żółtawe lub czerwonawe plamki… lub chitynowe skrzydełka… obrzydlistwo, jeśli się temu bliżej przyjrzeć…

Moczymy jeszcze nogi w wodzie, która wygląda jak przeraźliwie słona i jak to we fiordzie – po prostu morska (w końcu rosną tu morszczyny!) ale ku naszemu zaskoczeniu okazuje się słodsza od bałtyckiej… jakiś wypływik rzeczny?? :)

Ruszamy lśniącym rumakiem dalej. Kolejny przystanek wychodzi spontanicznie – docieramy na górę, z której rozciąga się malowniczy widok na jeden z fiordów. Tu można zrozumieć co oznacza słowo SZMARAGDOWY… mówi się o pięknych szmaragdowych plażach na Karaibach (no i o drinkach z palemką)… No a czemu nikt nie mówi o tutejszych fiordach? Może nie da się nad nimi tak wylegiwać jak tam, ale to jak ta aż kłująca w oczy nierealnym odcieniem błękitu woda rozlewa się pomiędzy szczytami gór…jak omywa mniejsze wysepki, niczym moriony wprawione w azuryt… siedzimy na skalnym fotelu na szczycie jednej z gór i wpatrujemy się w dół… stateczki małe jak główki od szpilki tną ten niewiarygodny szmaragd i zostawiają za sobą ślad mieniący się w słońcu. Przyglądamy się, jak obłoki chmur przemykają na niebie, bawiąc się w teatr cieni ze słońcem na nieskazitelnej z tej odległości tafli wody. Tu można poczuć siłę i moc natury… jej pomysłowość i dobry gust… każda, najmniejsza nawet wysepka zdaje się być dokładnie na swoim miejscu. Wszystko skomponowane w harmonijne piękno.
Czas jednak ruszać dalej. Kilometry znów umykają jeden za drugim. Wróciłyśmy 75-ką do naszej wiernej E6!!! :) i znów dłuższy czas tą a nie inną drogą. W końcu dobijamy do E8 na Tromso. No, już niemal jesteśmy. Ale żeby nie było zbyt prosto z E8 odbijamy w prawo. Na Jovik. Potem zakręt w lewo i już jesteśmy nad maleńkim fiordzikiem. Przy drugim podejściu znajdujemy wymarzone miejsce na nasze dzisiejsze obozowisko: jest gdzie zostawić auto, kilka kroków dalej jest idealne miejsce na namiot i ognisko. Jest nawet pokaźny stos drewna. Tuż obok przepływa niewielki strumyk wpadający szemrzącym szeptem w słoną morską wodę. Wokół nas góry majestatycznie wyciągnięte w niebo, o szczytach nadal przykrytych śniegiem. Wszystko tak, jak wymarzyłyśmy sobie i tak, jak być powinno…
Ognisko rozpalamy w sumie jedną zapałką bez papieru – drewno jest dobrze wysuszone i pełno w nim podpałki czyli mchów, wodorostów i siana…
Chlebek się piecze, zupka cebulowa bulgoce na ogniu, w drugiej menażce pomidorki z oliwkami… O szczęście ty moje!
Siedzimy długo, wyciągam nawet skrzypki i trochę gram… dym z ogniska ściele się nisko po wodzie i wędruje daleko, daleko… tam, gdzie zdoła dotrzeć… tam, dokąd dane mu będzie…a my siedzimy i nie liczymy choć tego jednego wieczora czasu. Dziś mamy relaks…
A niebo delikatnie i przekornie przybiera gdzieniegdzie odcienie różu… wiadomego różu… :)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6