Poranek należał raczej do tych pospiesznych. Namiot zaparował od środka – aż tak oddychamy zawzięcie? Spakowałyśmy się i odjechałyśmy z nabrzeża – jakoś dyskomfort odczuwałam wtym miejscu. Postanawiamy sprawdzić na ile na okrętkę można docierać do Turku… Postanawiamy zdobyć to miasto od strony morza, a dokładniej wysp… Mamy nadzieję, że promy i barki nas nie zawiodą! Ruszamy! Najpierw wracamy do Kuomio i heja! Na południe…. Jedna szybka bareczka i już system wysepek jest nasz….druga bareczka – na tą trzeba chwilkę poczekać (mamy całe 45 minut) więc zjadamy radośnie śniadanie, potem trzecia i czwarta… niektóre mają do pokonania naprawdę małe odległości – zastanawia mnie czy nie bardziej im się opłaca postawić most… ale może na skalistym podłożu nie jest to tak oczywiste i proste do zrobienia, no i przede wszystkim nie jest to tanie… Jedna z barek aż godzinę przeprawia nas na kolejną szkierową kopułę porośniętą lasem, jagodowiskami i sporadycznie rozrzuconymi domkami… Naprawdę od dłuższego czasu – widoki rozpościerające się przed oczami robią na mnie wrażenie… tu jest bardzo, ale to bardzo ładnie… Mniejsze i większe szkiery, nagie czasem skały na których przysiadają ptaki… świadomość, że niektórzy ludzie tu właśnie mieszkają i codziennie, jadąc do pracy, domu, sąsiada, sklepu muszą przepłynąć kawałek morza… budzi to we mnie respekt. Zarówno przed naturą jak i przed przyzwyczajeniami i determinacją ludzi… przed wielopokoleniową tradycją – bo wyobrażam sobie, że na tych wyspach mieszkają ludzie od pokoleń a osób sprowadzających się na świeżo jest stosunkowo niewiele. Skaliste wybrzeża, usiane zarówno kamykami jak i głazami porozrzucanymi niechlujnie przez Naturę, pobudzają wyobraźnię. Patrząc dookoła układam kadry, często też wymyślam baśniowe historie, których miejsca te mogły być świadkami… Przypominam sobie runy Kalevali (nie runy jako literki ale jako opowiadania) i ich bohaterów… Wiele z usłyszanych kilka dni temu wydarzeń idealnie mi się wkomponowuje w tutejsze krajobrazy. Dziś zdecydowanie jest ciekawy dzień! Czasem zdarza się, że na transport musimy czekać nawet 2 godziny, ale zawsze jakoś zajmujemy sobie czas. Całkiem przyjemnie tak choć przedsmak Alandów móc poczuć i to za niemal zupełny bezcen! Barki żółte są bezpłatnymi „ruchomym i fragmentami dróg” natomiast dłuższe trasy robione promikami kosztują. My trafiamy tylko na jeden płatny transport: 15 euro za auto i 5 od osoby. Cóż – i tak nie opłaca się już wracać. A widoki rekompensują uszczuplenie portfela! po 16.00 docieramy do ostatniego promu który wywozi nas na stały już mniej-więcej ląd. Zastanawiamy się chwilkę, czy nie podjąć wyzwania i nie spróbować przebić się do Alandów właściwych, ale postanawiamy dotrzeć do Turku jakoś rozsądnie… Jesteśmy tam przecież oczekiwani! A jak gdzieś utkniemy, to się spóźnimy… więc nie podnosimy rzuconej przez mapę rękawicy – nie tym razem! I tak rekord promowo-barkowy pobity bez dwóch zdań… OSIEM transportów wodnych w przeciągu 7 godzin :) na początku dnia myśleliśmy o odwiedzeniu Muminkowa, położonego w pobliżu miasteczka Naantali, czyli rzut beretem od Turku… ale przekładamy to na jutro. Teraz już jedziemy na czekającą na nas kolację. PO drodze tylko winko do kolacji… czekam równie niecierpliwie na spotkanie jak i druga strona… Moi serdeczni przyjaciele, którzy lata temu wynieśli się z naszego wspólnego rodzinnego miasta i osiedli właśnie tu, właśnie w Turku… Pierwszy raz udaje mi się ich odwiedzić!!! I aż dwie noce spędzimy pod jednym dachem!
Spotkanie i powitanie jest oczywiście pełne okrzyków, achów i ochów, radości i zasypywania się pytaniami, pospiesznymi opowiadaniami, jakby ktoś miał nam ten czas wykraść… tak cudownie jest spotkać się i móc wspólnie napić herbaty i zjeść najpyszniejsze ciasto owocowe na świecie!!! Z jagodami i polewą waniliową… od razu wysępiłam przepis!:) siedzimy długo w noc bawiąc się samochodami 4-letniego Tymka, oglądając wszystkie jego skarby poupychane po całym mieszkaniu, snując opowiadania, wspominając i śmiejąc się! Nawet zapominam się wykąpać… oj tam, juuuutro już… :) dziś Dzień Dziecka!