Poranek powitał nas błękitem nieba i wspinające się na czubki drzew słońce. Ruszyłyśmy dziarsko w kierunku południowych wybrzeży Szwecji. Po dotarciu do Kalmaru odbiłyśmy na most. Długi i wiodący na wyspę… Olandia… Byłam już kiedyś raz w jej południowych rejonach. Ale pogoda nie dopisała wówczas. Cicho liczę, że tym razem będzie inaczej:)
No i jest! Malownicze chmurki na błękitnym, letnim jeszcze niebie… Krajobraz jedyny w swoim rodzaju, Olandia jest inna od kontynentalnej Szwecji – płaska jak stół i upstrzona głazami różnych rozmiarów pokrytymi mchami i porostami. Do tego drzewa ukształtowane nieustannie hulającymi tu wiatrami: karłowate, powykręcane, gruzłowate… to wszystko otoczone uschniętymi już trawami i wkradającym się dyskretnie w głąb lądu morzem… Wszystko skąpane w słonecznym blasku – widoki jak w bajce! W to wszystko poutykane drewniane, zaprawione latami i morską bryzą wiatraki… i parterowe, drewniane kolorowe domki, z nienagannie przystrzyżoną trawą dookoła, kolorowymi firankami w oknach i różnymi duperelami i durnostojkami, kwiatkami i donicami… Docieramy do południowego krańca wyspy – piękna, biała latarnia, przy której przycupnęły maleńkie domki. Pełne uroku miejsce, w którym można mieć wrażenie, że czas się lekko zatrzymał… na chwilę – jakby przycupnął na jednym z głazów… Spokojnym tempem przemierzamy wsypę do jej północnego krańca… Docieramy tuż przed zachodem słońca. Skąpana w ciepłym złotawym świetle przeciekającym przez grubą szarą zasłonę chmur wiszących gdzieś pomiędzy Kalmarem a Olandią... stała tam kolejna, wysoka, dumnie wyprostowana latarnia… Miejsce równie magiczne jak wiele z tutejszych zakamarków… Dęby Troli – najstarsze na wyspie, wyglądające jak zapatrzone w morskie fale drzewce, powykręcane, naznaczone bliznami, porośnięte mchami, pełne sęków i dziupli… Wszystko to zapada głęboko w pamięć i zapełnia szuflady znów dostawianych pospiesznie… To ostatni dzień naszej wyprawy… czas wewnętrznych podsumowań i przemyśleń. Czas oswajania się z powrotem do rzeczywistości i czekających na nas obowiązków. Jutro już tylko rejs powrotny…
Wyjeżdżamy po ciemku z wyspy i znajdujemy dobre miejsce na nocleg pół godziny drogi przed Karlskroną. Jest spokojna, gwieździsta noc – otaczają nas wysokie sosny i gubiące już liście krzewy malin. Wysoka trawa – wykoszona jakby specjalnie dla nas blisko drogi akurat tyle, aby zmieścił się namiot i auto. Jutro pobudka o 6.30…