po kolejnych kilku godzinach, trochę błądząc w ciemnościach i zakamarkach suwalszczyźnianych wiosek docieramy na miejsce! ufff...
Zoe to dziecko którego prawie nie ma - niemal cała drogę spała lub leżała, czasem coś gaworząc... ani razu nie musieliśmy się zatrzymywać na uspokajanie jej bo ani razu nie zapłakała, no i też jakoś nie trza jej było na trasie karmić... cudowne dziecko - takie bezproblemowe!
na ganek wychodzi od razu pan Franciszek Racis i wita nas seredecznie!
widać, że jest to doświadczony życiem i sympatyczny człowiek... dziarski jakby miał góra 50 lat na karku a nie zbliżał się do 90-tki :)
poznajemy dość szybko jego żonę i synową oraz kilka wnucząt należących chyba do mojego pokolenia :) a może to ja jeszcze raczej łapię się w ich pokolenie? :)
Wszyscy witają nas serdecznie i z uśmiechem...
zaparzają cudowną herbatę... ogrodowa mięta z domieszką hibiskusa i szczyptą czarnej herbaty... pyszne!!!
zostajemy też poczęstowani specjałami tutejszymi, czyli pysznymi domowymi serami... no to chyba nie będę chciała stądy wyjeżdżać!!! :)
po rozmowach i oswajaniu się ze sobą nawzajem przychodzi czas na wyciągnięcie instrumentów...
i tu niespodzianka!!! zarówno dla mnie jak i dla naszego nauczyciela - okazuje się ze mamy niemal identyczne skrzypce! różni je jeden detal - w moich na zdobionej główce w kształcie lwiej głowy dorobiono uszkodzony język bestii i wklejono go odginającego się na zewnątrz...a u pana Franciszka zachował się jęzor oryginalny i jest skierowany do środka paszczy :) ot i cała różnica!
a dziwne jest to, że ten typ skrzypiec jest dość rzadki i spotkać go ot tak, na końcu świata to na prawde niesamowite!!!!
Pan Racis pięknie gra... ma swój niepowtarzalny styl... i gra tak, jak grali jego dziadowie, śpiewa, wie jak tańczyć... taka skarbnica wiedzy i opowieści z niemal stulecia... gdy myśle sobie ile na świecie się zmieniło podczas jego życia to mnie dreszcz przechodzi. nie wiem czy z tak drastycznymi zmianami ja sama byłabym w stanie się pogodzić? może i mnie czeka jakaś na prawde epokowa rewolucja?
ale co może się równać z dostępem do prądu, wody w kranie, postępem medycyny i tak wielkim skokiem technicznym? z powstaniem takich maszyn które dla nas sa już codziennością i jedyne co to następuje ich usprawnienie i miniaturyzacja?
słucham więc jego muzyki i jego historii i cieszę się, że mam możliwość spotkania tak niesamowitego człowieka oraz jego rodzinę...
wieczór mija niesłychanie szybko i nawet sie nie obejrzałam jak już pora iść spać...
przyswoiliśmy sobie - choć oczywiście Vincent szybciej, lepiej i sprawniej - dwa walczyki, polkę i fokstrota... Vincent od razu został mianowany drugim Strausem i wytypowany na naprawde przyszłościowego muzykanta ... polskiego muzykanta... :) cudownie!