Geoblog.pl    keyla    Podróże    Mi Viaje de Mexico... Muy Buena Viaje... :)    Podwodny świat
Zwiń mapę
2009
18
lis

Podwodny świat

 
Meksyk
Meksyk, Puerto Morelos
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 10596 km
 
Dzisiejsza sesja konferencyjna poświęcona jest w całości medycynie. Głównie dentystycznej części medycyny… więc robię sobie trochę wolny dzień. Rano o 9.00 zjawiam się u chłopaków. Kawa (w moim przypadku herbata),kawałek marchewkowego ciasta i przygotowanie wszystkich zabawek do dzisiejszej wyprawy…
Cel – Puerto Morelas pomiędzy Cancun i Plaja de Carmen… dziś przetestuję wodoodporność wodoodpornego pokrowca zakupionego przed wyjazdem… pierwszy raz w życiu będę uprawiać tak zwany snorkeling :) na koralowej rafie!!! Ha! Już się nie mogę doczekać…

Z niewielkimi perturbacjami transportowymi docieramy nad samą wodę i już widzimy wielki szyld… Manolo powiedział, że powinno to kosztować około 200-250 peso (czyli w przeliczeniu na nasze jakieś 50-60 złotych… chyba nie jest to dużo, biorąc pod uwagę, że przez dwie godziny, będziemy pod opieką fachowca, pokazującego nam to, czego sami nie zauważymy… zapraszają nas do biura… cena podana przez nich – 300 peso… hmm… mówimy, że znajomi mieszkający w Cancun powiedzieli nam, że będzie to kosztować około 200 peso… nie nie nie… 200 peso to oni musieli by dopłacać…!!! Hmmm… no to może za dwie osoby 500 peso? Ale jak to?? To oni nic nie zarobią!!! Geo patrzy na mnie porozumiewawczo i pyta: „to jak? Chcesz iść na kawę i to jeszcze przemyśleć?” „tak, trzeba przemyśleć czy się zdecydujemy” odpowiadam… pan reaguje natychmiastowo – woła szefa i mówi ile chcemy zapłacić… Szef zgadza się w dwie sekundy i już po chwili wszyscy się uśmiechamy i dopełniamy formalności. Zakładają nam bransoletki znakujące ich klientów, którzy już zapłacili i idziemy na ta kawę… gardło nie daje mi spokoju ale nie przejmuję się tym teraz… o 12.30 pakujemy się na łódkę z naszym opiekunem o imieniu Paz i jakimś jego krewnym który „na wakacje” tu zjechał … jestem jak zwykle podekscytowana i nie mogę się doczekać… zastanawiam się co będzie, jeśli pokrowiec nie da rady, albo gdy się zgubię, albo gdy coś będzie nie tak… Paz mnie uspokaja i mówi, że zawsze gdy coś jest nie tak mam dać znać wyciągając do góry rękę a on po prostu się zjawi… to miło… dostajemy kamizelki i resztę zabawek… jest oczywiście problem z moimi stopami: są tak małe, że ciężko dobrać płetwy… w końcu dostaję jakieś niebieskie, dziecięce :) wskakujemy do wody. Jest ciepła… ma jakies 25 stopni i jest mdląco słona… okazuje się, że moja maska jest źle spasowana i woda dostaje się do nosa, i wypełniać zaczyna gardło… obrzydlistwo… Paz od razu rusza na ratunek i ściąga mi maskę… regulujemy ją i jest znacznie lepiej… choć i tak woda jakoś po troszku się dostaje do środka. Przyzwyczajona do słonawych wód Bałtyku dreszczami reaguję na tak silnie zasoloną zupę… w końcu zanurzam ostrożnie aparat (wszystko jest dobrze i nic nie przecieka), a po chwili cała przenoszę się w inny wymiar… przed oczami otwiera się świat podwodnych cudów…

Ciężko opisać to co widziałam i co czułam patrząc na życie rafy… wzruszenie, radość, zaskoczenie, chęć pozostania w jednym miejscu i pogapienia się na dzień powszedni rafy…
Pływaliśmy niespiesznie, odkrywając coraz to nowe skarby. Dżungle koralowców i roślin wodnych, uwijające się pomiędzy tym barwne ryby, niczym ptaki krążące w koronach drzew… przyczajone tygrysy i ukryte smoki świata tak bardzo nam dalekiego… przez chwilę zastanawiam się, gdzie podział się mój podróżny pech – dawno go już nie było, ale wcale za nim nie tęsknię… zastanawiam się co wyjdzie z robionych przeze mnie zdjęć… nigdy wcześniej nie robiłam takich i nie wiem jakie ustawić parametry ani jak sensownie poskładać się do kadrów. Ale mam nadzieję, że chociaż pamiątkowe będą – że będą w ogóle… jeśli się uda to poczytam jak to porządnie robić i może następnym razem będzie lepiej? No bo mam szczerą nadzieję, że będzie następny raz…
Przyglądam się rybom i widzę, jak różne są ich zachowania… stada zbite w ciasną grupę, obok nich samotne jednostki innego gatunku… nie przyjęte do stada z powodu swej odmienności. Pary uwijające się pomiędzy rozkołysanymi ramionami koralowego, jest tez przyczajona gburowata murena … spotykamy na kilka sekund jakąś spóźniona barrakudę – widząc nas zawraca szybciutko i już jej nie ma… ryb jest naprawdę sporo… widzimy też sporo gatunków korali, z których rozpoznałam koral zwany „brain-coral”, wyglądający jak gigantyczny mózg porzucony na dnie przez bezmyślnego już właściciela… jak zagubiony skarb. Są fioletowe korale wyglądające jak wachlarze… gdzieś w tej dżungli dostrzegam skupiony ciasno zooplankton… rozglądam się, starając się jak najwięcej zapamiętać, odczuć, poczuć całą sobą… rozkładam ręce, swobodnie unoszę się i pozwalam by falowania mną kołysało i znosiło mnie tam, gdzie chce… przyglądam się rybom które równie bezsilnie kołyszą się w oceanicznym rytmie… ktoś porywa moją dłoń i płyniemy – to Paz znalazł coś ciekawego i koniecznie musi mi pokazać! To żółte ryby papuzie – ponoć nie tak często tu spotykane… potem jeszcze przyglądamy się morskiemu ogórkowi, wyglądającemu – żeby być szczerym – jak psia ogromniasta kupa na dnie morza… i powoli czas wracać. Dwie godziny minęły tak szybko że ciężko mi w to uwierzyć… Jestem szczęśliwa, jest mi zimno ale nie dbam o to… w promieniach słońca przecież szybko się rozgrzeję! Geo – jako chudzielec trzęsie się jak ratlerek na zimowym spacerze… żegnamy się z opiekunem i kapitanem – są jakoś mocno nami zainteresowani… może dlatego że po pływaniu poprosiłam go o książeczkę gatunków i starałam się spisać wszystkie które widziałam? Powiedzieli, że nie często im się zdarza ktoś, kto aż tak się zainteresuje… większość osób po prostu chce zobaczyć i nie dba co to – byle widzieć… spisuję może z połowę, może ciut więcej gatunków - Paz musi iść a ja książeczki zostawić sobie nie mogę… trudno… i tak nie potrafiłabym wszystkich sobie przypomnieć, żeby je zidentyfikować.
Dostajemy namiary na ponoć fajny bar z dobrym meksykańskim piwem. Geo jako Niemiec nie daje się długo namawiać :) siadamy w ogródku za domem i cieszymy się brakiem amerykanów – to typowo lokalna knajpka i nawet ciężko ją z ulicy zobaczyć… Gdyby nie Paz i kapitan to nie zauważylibyśmy jej nawet… Wypijamy po butelce Sol z limonką i wracamy na nabrzeże. Ja ginę na jakiś czas – pochłonięta fotografowaniem pelikanów. Są takie niesamowite. Pierwszy raz w życiu chyba je widzę: siedzące na słupkach mola, łódkach zacumowanych przy brzegu, polujące na ryby… uśmiecham się do siebie bo daje mi ten widok kolejną dawkę emocji i radości… jestem tu…

Z wydarzeń po południowych – wysiedliśmy za wcześnie z busa i utknęliśmy w jakimś gigantycznym centrum handlowym na przedmieściach Cancun… czemu? Nie wiem… jakoś zobaczyłam że to już Tulum Av. i że jest tu sklep który w centrum jest … no to wysiedlismy… ha – ale ten sklep nei był sklepem z centrum… Trudno…
Jak się potem okazuje to tak miało być! Bo znajduje tu taniutki telefon Nokia z załadowanymi na niego od razu 100 peso… za jedyne 290 peso całość, czyli jakieś 60-67 złotych :)

No i dobrze – widać tak miało być! Gardło boli mnie tak, że ledwo mówię i staram się nie przełykać. Docieramy w końcu do centrum. W drodze do domu zahaczamy o budkę, w której zjadamy „obiad”: smażony w głębokim tłuszczu banan zrumieniony na ciemno-złoto, polany skondensowanym mlekiem śmietanką… pyyyycha…. Do tego naturalne prawdziwe chipsy z ziemniaków… o matko… pyszności! Niezdrowe może ale tak smaczne…

U chłopaków herbatka malinowa, ciasto marchewkowe i zdjęcia na laptopku… gardło dokucza tak nieznośnie, że proszę Manolo o pomoc… przygotowuje mi mieszankę podgrzaną na patelni: czosnek, limonka i miód… niezbyt to smaczne ale mam nadzieję że pomoże… odwieziona do hotelu i zaopatrzona w koc kładę się od razu spać, połykając jeszcze polopirynę… no to już draństwo, żeby złapać przeziębienie czy tam inne coś w ciepłym, słonecznym Meksyku… ech ech… w półmroku pokoju dostrzegam cień… kudłaty i lekko przygarbiony… jego ramionka delikatnie drgają w chichotliwej radości… ech ty draniu, po co ja o tobie dziś myślałam…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (22)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
werhomla
werhomla - 2009-11-20 23:28
Wyslij kudlatego w zaswiaty
 
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017