Wstałam najwcześniej jak się dało i szybko wzięłam prysznic. Obudziłam Alexa tak jak prosił i szybko zebralam się na ostatnią sesję konferencjną. Dziś najbardziej „mój” dzień – poświęcony biofilmom w środowisku. Jestem równo na czas i zawijam się w chustę – zimno w sali jak w lodówce, a moje przeziębienie raczej się sprawnie i szybko rozwija. W porze lunchu konferencja kończy się. Wychodzę na świeże, ciepłe powietrze i jest mi od razu lepiej. Wracam do hoteliku i pakuję wszystkie rzeczy. Na moim posłaniu znajduję list. Oooo… od Alexa! Napisał mi że szkoda że nie udało nam się pożegnać, dał swój adres mailowy i chciałby żeby udało się nam jeszcze spotkać… jego polski jest niemal idealny, ale na pierwszy rzut oka widać, że to obcokrajowiec pisał. Bardzo to miłe… Pewnie uda nam się spotkać jak kiedyś będę jeszcze w Warszawie:)
Spakowanie się idzie mu sprawnie i wyruszam do chłopaków…nie wiem jakim cudem ale gdzieś źle skręcam i ot – wędruję z oboma plecakami po Cancun i co chwilę wydaje mi się, że jestem na dobrej drodze… po jakiejś godzinie krążenia w końcu trafiam na właściwą ulicę, docieram do ulicy Guaya i już siedzę z ciepłą herbatką na bujanym fotelu chłopaków. Ponoć nie wyglądam najlepiej ale co tam… będzie lepiej! Geo mówi, że jeszcze nie zamówił samochodu bo wciąż są problemy z tym zostawieniem go w Meridzie. No coż… wychodzimy na miasto razem, szukając taniego w wynajmie auta i czegoś do przegryzienia. W końcu znajdujemy. I jedno i drugie. Ale postanawiamy się jeszcze zastanowić. 35 dolarów za dzień to dobra cena. Zahaczamy jeszcze o stację autobusową. Bilet do Campeche (blisko dość naszego celu wyjazdu czyli ruin w Calakmul) kosztuje 294 peso. Dla porównania bilet do Coatzocoalcos to 1345peso. Bardzo dużo. Więc dużo bardziej mi się kalkuluje zabrać z Geo i potem dotrzeć już do Coatza samej. Przy dworcu znajdujemy budkę z jedzeniem. Takim na szybko… pyszne tacos również w wersji wege (z pieczarkami) kosztują 4 peso za sztukę. Czyli jakąś złotówkę…są przepyszne!! Zjadamy po dwa i idziemy dalej. Do domu. Tym razem Geo się pakuje, a ja odpoczywam. Około 15.00 dzwonimy do pana od auta że będziemy. Zjawiamy się około 16.00 – nikogo nie ma…hm… dzwonię do pana – pan będzie za pół godziny. Dobrze.Idziemy więc znów coś przekąsić a ja zamawiam lemoniadę…. Ooo to chyba najlepsza lemoniada jaką w życiu piłam… w ogromniastym kielichu z grubego szkła, z lodem, wodą mineralną, sokiem prawdziwym z limonek, odrobiną chyba soku kokosowego… pychota… po sporych perturbacjach telefonicznych i pierwszych przemyśleniach że pewnie w końcu pojedziemy autobusem… dociera jakiś pan w zastępstwie tego naszego i przystępujemy do dzieła. Cena w peso to 875 peso. Ale udaje nam się stargować do 800… :) całkiem łatwo… oglądamy auto i spisujemy ewentualne uszkodzenia żeby potem nie było na nas i około 17.45 w końcu wyruszamy. Jest już ciemno ale co tam! Ważne, że w końcu jedziemy. Czas mija szybko na pogaduszkach i tańcu w rytm Bregoviczowskich kawalków… gardło boli ale biorę tabletki i syropik. Docieramy do miejscowości zwanej Bacalar i szukamy miejsca do spania… Niestety same hotele. W końcu dowiadujemy się o jakimś fajnym miejscu kempingowym zwanym „EcoTucan” brzmi obiecująco więc decyzję podejmujemy szybciutko. Ciężko je znaleźć po ciemku – wjazd ginie gdzieś w ścianie dżungli ale za drugim podejściem się udaje. Po kilkudziesięciu metrach nadziewamy się na tablicę informacyjną „prosimy o nie karmienie jaguarów”… co??... hmm… jedziemy dalej… docieramy do zabudowań jakichś. Ciemno i głucho. Po chwili obchodzenia dookoła trafiamy na człowieka … heh – Niemca :) Geo szybciutko przechodzi na niemiecki z Gunnarem i równie szybciutko dowiadujemy się co ile kosztuje. Domek na jedna noc to 550 peso w co wliczone jest śniadanie i kajak… kajak???... ano kajak – rano posiadaniu możemy sobie na cały dzień nawet zniknąć z kajakiem na lagunie :) O rety!! Ale fajnie! Zostajemy więc bez mrugnięcia okiem. Pierwszy raz śpię w łóżku które ma moskitierę – Geo pomaga mi ją założyć właściwie i pilnuje, żeby nigdzie nie było dziur. To miłe bardzo. Na dodatek pilnuje czy wzięłam lekarstwa. Zasypiam szybciutko. Nawet nie wiem kiedy… przez wpółprzymknięte powieki sennie obserwuję dach zrobiony z gałęzi…pięknie tu…