Geoblog.pl    keyla    Podróże    Mi Viaje de Mexico... Muy Buena Viaje... :)    Żegnaj Coatzocoalcos, witaj znów podróży!
Zwiń mapę
2009
27
lis

Żegnaj Coatzocoalcos, witaj znów podróży!

 
Meksyk
Meksyk, Veracruz
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 11799 km
 
Dzień rozpoczął się wcześnie – pobudka po 4.00 i autobus o 5.30… do Veracruz tym razem. Chciałam na stopa żeby oszczędzić trochę pieniążków, ale się nie dało. Koniec końców miałam obiecać, że z Veracruz do Ciudad de Mexico też pojade autobusem a Leonowie dla tej obietnicy uparli się kupić mi ten pierwszy bilet… No co było robić – obiecałam :)
Do Veracruz docieram około 11.00 Oczywiście w autobusie musiałam pokręcić numery siedzeń i zostałam poproszona o przeniesienie się na swoje miejsce. Hmm… jasne, tylko że na nim się wyleguje zakutany w czarną kurtkę i czarna wełnianą czapkę zasłaniającą mu pół twarzy… i temu śpiącemu królewiczowi czerni mam powiedzieć „przesuń się pan bo to moje miejsce?”… no, dobra… staram się jednak na początek może usiąść obok po prostu? On się budzi i memla coś po hiszpańsku czy chcę przy oknie. Przytakuję i już mam swoje miejsce. Jakoś poszło… Czarny zasypia a ja nadal nie wiem jak on wygląda… trochę się miotam wewnętrznie ale w końcu i ja zasypiam. Budzę się gdy już jasno. Mojego mrocznego współpasażera nie ma obok… „a mój plecak?” – pierwsza myśl… jest! Za chwilkę zjawia się i on. O, nawet ma twarz… szczupłą i posiadającą przyjazne i dobre oczy… (jak Lahcen w Maroko??), oczy, z których jedno jest solidnie podbite… z taką ciemnofioletową śliczną otoczką… no wspaniale! Udaję że się nie gapię – oczywista! Ale się i tak gapię. Potem dostaję sms od rodziny Leonów w Veracruz … ta, jasne… po hiszpańsku… wyciągam więc mojego najlepszego przyjaciela i zaczynam mozolnie tłumaczyć… Mroczny uśmiecha się i zagaduje… „Nie znasz hiszpańskiego?” no też mi odkrycie… „Ano nie znam” … „a angielski?”… no, w końcu jakiś ludzki język :) po 10 minutach rozmowy toniemy już w opowiadaniach o sobie i życiu o zainteresowaniach i pracy. Mroczy fajny gość… bokser… właśnie wraca z Coatza z przegranej walki o pas… mistrzostwo stanu czy tam całego Meksyku… ale jest w nim dużo optymizmu i jakiejś takiej radości… teraz żałuję, że zaczęliśmy gadać tak późno… pomaga mi wytłumaczyć jeszcze kilka smsów od Gaby czyli zony brata Sary… a potem rozmawia z nią i wyjaśniają sobie gdzie sobie mnie przekażą… acha… no co mam zrobić… dobrze – przekazujcie sobie… byle wszyscy byli zadowoleni!
Wysiadając z busa poznaję młodszego kolegę oraz menadżera Mrocznego. Uśmiechają się i są równie przyjaźni. Moje plecaki zostają szybko rozparcelowane po ich plecach a ja zostaję z pustymi rękoma… no dobra… Szybko odnajdujemy się z Gaby i tu nastaje nieuniknione choć chyba nei do końca chciane przez Mrocznego i mnie rozstanie. Chcieliśmy jeszcze pogadać… Podaje mi jeszcze swojego maila … ciekawe czy będziemy do siebie pisać… ?? Matuchno – nie pamiętam jak on ma na imię nawet :)

Gaby jest kobietą z klasą. Na miarę meksykańska rzecz jasna… ma poukładane ciemne włosy, jest modnie ubrana w obcisłe rzeczy uwydatniające jej obfite już kształty, ma nienaganny makijaż – mocny i gryzący w oczy, długie tipsy z dekoracjami na paznokciach ma też ogromniaste okulary przeciwsłoneczne i ma złote BMW… Ma też przeuroczy uśmiech i tą jedyną w swoim rodzaju radość życia i nieustannej fiesty dookoła… lubi się bawić, lubi tańczyć i lubi się nie przejmować… ma właśnie trzeciego męża i jest jakieś 10 lat starsza ode mnie. Ma też córeczkę… 10 – letnią ubraną najmodniej jak się da w róże wszelakich odcieni lekko pulchną Katerinę zwaną Tete… Mała jest kopią mamy – radosna, nie przejmująca się za bardzo… i gadająca równie nieustannie … oczywiście w ramach nie przejmowania się – po hiszpańsku z nadzieją, że w końcu się przełamię i zacznę rozumieć… :)
Odwożą mnie do Akwarium… i tu zostaję na kilka dobrych godzin sama ze sobą i hektolitrami wody wypełnionymi życiem. Wszelakim. Zaczynając od żółwi, poprzez zooplankton, okrzemki, wydry, rekiny, ryb wszelakich masy, koralowce i raki jaskiniowe, przeszedłszy przez wszystko to zakończyć wypada na delfinach i manatach… gdzieś pomiędzy upchnąć jeszcze należy mieszkające tu blisko wejścia razem z żółwiami wodno-lądowymi tukany sztuk 5 oraz papugi nie wiem ile ich tam… słowem wszystko. Mogę napatrzyć się do woli na rekiny tygrysie, raje, ryby wielkie jak domy, wszystko to zachwyca i wzrusza… przy manatach rozpływam się w kałużę przesłodzoną i przeszczęśliwą, że w końcu je widzę… ale… no właśnie zawsze jest jakieś ale… po tym dniu, gdy nurkowałam sobie z fajeczką… gdy widoczność nie była aż tak super a życie nie podane było na srebrnej tacy tylko trzeba było się dopatrywać skrywających się w rafie stworzeń… tego dnia na prawdę doceniłam co to znaczy oglądać przyrodę w naturze. I nawet najpiękniejsze akwarium nie podoła temu… zamknięcie i ograniczenie… dla manat czy delfinów, dla rekinów czy próbujących szybować w przestworzach wodnych rai… dla małych nemo czy ogromniastych ryb o nie znanych mi nazwach… nie ważne… jak cudownie byłoby je zobaczyć wolne…
Zamykam oczy i widzę falujące swoimi skrzydłami raje nad którymi woda rozszczepia promienie słońca… widzę też grzebiące pyskiem w dnie manaty niespiesznie przemieszczające się od zieleniny do zieleniny… widzę żółwie morskie wychodzące poza plastikowy basen i delfiny wyskakujące poza szklany świat kilkudziesięciu metrów kwadratowych….kiedyś… kiedyś zobaczę to naprawdę… lata pewnie miną, ale zobaczę! Wystarczy marzyć i wierzyć… i trochę pomóc wierze i marzeniom!

Wracamy do domu do Gaby i Tete. Ja zostaję z Małą a Gaby od wejścia już zbiera się do wyjścia … na imprezę oczywiście! Fiesta con tequila y con cerveza… no to ja dziękuję… posiedzę tu… dostaję też info z Meksyku – najlepiej jakbym się zjawila jutro rano bo szykuje się fajna lokalna impreza na wsi pod miastem. No to oczywiście że jadę! Bus jedzie 5-6 godzin, więc trza się w nocy znów zbierać będzie. Spoko – dobrze mi zrobi trochę brak wygód. Sprawdzam bilety i autobusy… Wyjadę stąd o północy i będę raniusieńko na miejscu. Inaczej się nie da ale Meksyk się zgadza. No to luz! Popołudnie spędzam ucząc się hiszpańskiego w towarzystwie 8-10 latków próbujących mówić wolniej i głośniej. Jest to ciekawa lekcja… Tete wykazuję się kompletną ignorancją wobec zasad i kapie się w publicznym basenie w sukience, i wszystkim co ma na sobie mimo dojmującego chłodu zarówno wody jak i powietrza… nawet jej koleżanka Marta mów o niej „crazy” :) zaprowadzam potem niefrasobliwą Tete do domu i tu spędzamy resztę czasu. Przeraża mnie harmonogram jej popołudnia. Jak odpala TV to już pozamiatane… serial za serialem młodzieżowym i to rak kiepskie, że mydlane opery z Brazylii mają wielokroć więcej znaczenia i głębi w sobie… w międzyczasie na laptopie jakaś gra, w której celem jest jak najladniesze ubranie manekina lalki Barbie i uczesanie jej… Czy tylko to tej małej w głowie? A nie… jest jeszcze szczerze zakochana w Crepusculo czyli Edwardzie Cullenie z sagi Zmierzch… oczywiście filmowej bo książki przecież gryzą… oj, życie… każdy pochłania je po swojemu – cóż mi do tego… ja tu tylko przejazdem….
W końcu wsiadam w taxi i po godzinie czekania na autobus pakuję się na siedzenie – tym razem swoje… rozglądam się kontrolnie – Mrocznego nie ma nigdzie…

To był baaaardzo długi dzień… teraz nocna jazda do Ciudad de Mexico… wprost w dżunglę i dzicz mętów i do gniazda zła i bandyctwa… tak mi przynajmniej mówią…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
keyla
Kasia Huzarska
zwiedziła 18% świata (36 państw)
Zasoby: 521 wpisów521 429 komentarzy429 3557 zdjęć3557 6 plików multimedialnych6
 
Moje podróżewięcej
07.10.2019 - 09.10.2021
 
 
 
23.06.2017 - 01.07.2017